Miało być gorąco, a zawiało chłodem. The Crush House – recenzja gry

Grafika promująca grę The Crush House. Widzimy tytułowy dom, czyli willę z wielkim neonowym napisem „The Crush House”. Przed domem znajduje się basen przy którym spędzają czas główne postacie.

Jeśli znużyły Was tradycyjne FPS-y, zawsze można wymienić snajperkę na kamerę. Czy warto to zrobić, dowiecie się z tej recenzji The Crush House.

Nawet jeśli nie jesteście fanami telewizji, zapewne słyszeliście o takim formacie programu – atrakcyjni ludzie zostają zamknięci w jednym domu. Potem, ku uciesze gawiedzi, łączą się w pary, kłócą ze sobą lub zaprzyjaźniają. Widownia wybiera swoich faworytów i znienawidzone postacie. Kibicujemy im lub czekamy na ich upadek. Tak w skrócie – kapitalizm spotyka relacje międzyludzkie. Ciekawiło Was kiedyś, jakby to było gdybyście sami zdecydowali, co pojawi się w show, a co nie? Z odpowiedzią na to pytanie spieszy The Crush House, którego recenzję właśnie czytacie.

Mamo, jestem w telewizji

The Crush House w oficjalnym marketingu określany jest prześmiewczo jako FPS. Żart bierze się z nieprzetłumaczalnego na polski homonimu (shooting to strzelanie, ale także kręcenie materiału filmowego). Wcielamy się w Jae, producentkę programu i zarazem jedyną kamerzystkę, mieszkającą w piwnicy domu. Nasza przygoda rozpoczyna się od wybrania składu sezonu w postaci czterech uczestników. Decydujemy spomiędzy spektrum barwnych postaci. Od klasycznej dziewczyny z sąsiedztwa do stereotypowego casanovy. Nie musimy się także martwić romantyczną kompatybilnością bohaterów, gdyż wszyscy są panseksualni. Jedyne, co może zaszkodzić uniesieniom między nimi, to niezgodność charakterów. Przyszłe gwiazdy telewizji przybywają do willi i wtedy zaczyna się nasza właściwa praca.

Zrzut ekranu z gry The Crush House. Ujęcie z kamery. Kobieta z krótkimi, czarnymi włosami wygląda na niezadowoloną. Komentarz z chatu: „Sad dumb baby I LOVE them”

W programie panują dwie zasady. Pierwsza z nich brzmi – widownia zawsze ma rację. Na tym właśnie polega nasze zadanie – na zadowoleniu jej. Każdego dnia przed odbiornikiem zbierają się inne grupy docelowe. Znajdziemy wśród nich, między innymi, studentów filmoznawstwa, miłośników teorii spiskowych, tzw. wine moms czy… entuzjastów stóp. Wszystkie te nisze pragną zobaczyć na ekranie rzeczy, które ich interesują. Na przykład na kinomaniaków skuteczne zawsze jest lekkie przechylenie kamery czy inne bardziej artystyczne kadry. Po takim wyczynie od razu przeczytamy o tym, jak bardzo Lynchowskie jest nasze spojrzenie. Tak, „przeczytamy”, ponieważ przez całą emisję, która odbywa się na żywo, mamy dostęp do czatu. Pojawią się tam podpowiedzi, co do tego, co konkretnie chcieliby zobaczyć nasi widzowie. Do końca dnia musimy wypełnić określoną liczbę wskaźników zadowolenia naszych fanów, aby program nie został anulowany.

Letni romans w wersji zmonetyzowanej

Musimy także jakoś na siebie zarobić. To robimy, wyświetlając reklamy w przerwach między kręceniem. Spoty również powinny być dopasowane do naszych obecnych adresatów. Co robimy z naszymi ciężko zdobytymi pieniędzmi? Wydajemy na rekwizyty do domu, które wywołają nowe interakcje między uczestnikami. Właśnie – jak zachowują się nasze gwiazdy? Głównie snują się po posiadłości, co jakiś czas wdając się w rozmowy między sobą lub wylegując się nad basenem. Brzmi jak przeciętny odcinek Love Island. To, co jednak odróżnia tę grę od telewizyjnego programu, to zabawne i absurdalne dialogi, które całkiem miło się czyta. Postacie mogą wytworzyć między sobą pięć typów więzi – nieznajomi, przyjaciele, flirtujący, para oraz wrogowie. Relacje zmieniają się tu jak kolory w kalejdoskopie. Często w ciągu jednego dnia możemy zaobserwować stworzenie się nowego związku i wielką kłótnię z rozstaniem, zanim jeszcze odcinek dobiegnie końca.

Zrzut ekranu z gry The Crush House. Ujęcie z kamery. Dwie kobiety całują się w salonie domu. Komentarze z chatu: „Jimenez Jung has a great eye” i „Where’s the ACTION”

Wspominałam o dwóch zasadach, ale nie wymieniłam drugiej: „pod żadnym pozorem nie rozmawiać z uczestnikami”. Cóż, tę łamiemy dość regularnie. Po zakończonej pracy nadchodzi noc. To czas, kiedy możemy się przejść po pustym domu i zakupić nowe meble. Jednak zazwyczaj nie jest on wcale taki opustoszały. Spotykamy naszych bohaterów stojących sobie w jakimś kącie i czekających na konwersację z nami. Wtedy właśnie możemy otrzymać personalne zadania, takie jak uchwycenie jak ktoś całuje się z dwoma osobami czy powstrzymanie się od kręcenia pośladków przez cały dzień.

Wielki Brat widzi wszystko

Jak tak o tym pomyślimy, to wymaganie od producenta, żeby nie wchodził w interakcje ze swoimi gwiazdami jest dość dziwne. Nie jest to jedyna kuriozalna rzecz w The Crush House, co wzbudziło w pierwszej chwili moją chęć do napisania recenzji tej gry. Już sam początek sugeruje nam, że produkcja ma drugie, bardziej niepokojące dno. Gdy pierwszy sezon dojdzie do finału, przychodzi pora na kolejny. Wtedy doświadczamy deja vu. Głos z walkie-talkie wita nas w nowej pracy i przedstawia reguły, znów wybieramy skład, a wśród dostępnych uczestników widnieją też ci z poprzedniego sezonu… Ewidentnie tkwimy w jakiejś pętli czasowej.

Zrzut ekranu z gry The Crush House. Pierwszoosobowa perspektywa. Postać znajduje się w piwnicy i trzyma w dłoni krótkofalówkę. Kwestia dialogowa wypowiadana przez tajemniczą kobietę: „We need to speak to you.”

Nie jest to jedyny znak świadczący, że coś jest na rzeczy. Jeśli zaczniemy wykonywać zadania dla gwiazd, skontaktuje się z nami tajemnicza nieznajoma prosząca o spotkanie na niższym poziomie domu. Oczywiście nie zdradzę w tej recenzji, co wydarzy się dalej – by się tego dowiedzieć, sami musicie zagrać w The Crush House. Z innych całkiem creepy rzeczy trzeba nadmienić dominującą obecność maskotki show, Chorby, ewidentnie wzorowanej na Furbym. Co jakiś czas sama z siebie zaczyna mrugać i wydawać dźwięki, jeśli już sama mordka tego stworzenia nie przeraża Was wystarczająco.

Praca kamerzysty nie jest dla mnie

Cały gameplay polega w zasadzie na kręceniu kolejnych odcinków, jak już wspominałam, i zadowalaniu coraz większej ilości fanów. Przez pierwszy tydzień latanie po domu z kamerą jest całkiem przyjemne. Jednak kiedy nagrywanie trwa już czwarty tydzień, staje się to niesamowicie nużące. A jeżeli mamy pecha i wylosuje nam się problematyczna widownia, to frustrująco trudne. Interakcje i dialogi między postaciami są też dość ograniczone i po jakimś czasie zaczynają się powtarzać. Dochodziło więc do takich sytuacji, że miałam gdzieś romans rozkwitający pod moim nosem i biegłam do łazienki uchwycić sedes dla fanów hydrauliki.

Jeżeli chodzi o fabularne tło rodem z horroru, te także zostawia spory niedosyt. Spodziewałam się, że z czasem zdominuje grę, w zasadzie zmieniając jej gatunek, ale przez cały czas pozostawało gdzieś z boku. Co prawda jest to zamknięty wątek, który oferuje nam dwa zakończenia tytułu, nie zmienia to jednak faktu, że chce się więcej. Przyznam, że właśnie ten tajemniczy aspekt przyciągnął mnie do produkcji najbardziej i chyba liczyłam trochę na coś w stylu Five Nights at Freddy’s w wersji light albo swego czasu szalenie popularnego Poppy Playtime. Niestety oprócz nieznajomych dzwoniących do nas i odwiedzin niższych poziomów domu podczas nocy nie dzieje się nic specjalnego.

Ujęcie z kamery. Blond mężczyzna i fioletowowłosa kobieta znajdują się przed domem. Alex wypowiada kwestię: „My brain keeps telling me to slurp the pool water”.

Fajny pomysł, słabe wykonanie. The Crush House – finalne wrażenia

The Crush House to gra, która miała naprawdę duży potencjał. Bardziej zróżnicowany gameplay loop i większy nacisk na wątek tajemnicy zdziałałby cuda dla tego tytułu. Zamiast tego dostajemy wydmuszkę, która szybko zaczyna się nudzić i kontynuujemy ją tylko, by zobaczyć, co stanie się na końcu. Przejście całości zajęło mi około 8 godzin, z czego co najmniej pierwsze 4 jeszcze dawały poczucie świeżości i dobrą zabawę. Nie mogę więc powiedzieć, że The Crush House jest niegrywalny. Wszystko zależy od waszej odporności na powtarzalną rozgrywkę. Produkcja ewidentnie niesie ze sobą wiadomość o tym, jak łatwo odczłowieczamy ludzi w telewizji i jak bardzo są zastępowalni, ale nie jest to też zbyt odkrywcze spostrzeżenie, więc nie wiem, czy mogę uznać to za zaletę.

Czuje, że studio Nerial zainwestowało dużo miłości i pokładów kreatywności w stworzenie tej gry, więc przykro mi jest wypowiadać się o niej negatywnie. Zdecydowanie mamy tutaj case ciekawego konceptu, ale słabej realizacji. Może ewentualne DLC lub sequel mogłyby rozwinąć mocne strony tytułu.

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights