W odmętach szaleństwa. Forgive Me Father – recenzja gry

Grafika przedstawia bohaterów gry - księdza i dziennikarkę

Wielcy Przedwieczni, głośne spluwy i krwawa jatka w komiksowej oprawie. Czego tu nie lubić? Na to pytanie odpowie Wam poniższa recenzja, w której opisuję swoje wrażenia z Forgive Me Father.

Zapoczątkowany przez Howarda Phillipsa Lovecrafta cosmic horror to gatunek szalenie intrygujący i działający na wyobraźnię. Bogata i mroczna mitologia, którą wykreował ten amerykański powieściopisarz stała się inspiracją dla niezliczonych twórców literackich, filmowych oraz artystów. Rzecz równie zjawiskowa nie mogła oczywiście ujść uwadze szybko rozwijającej się branży gier, która pomysły na kolejne twory od zawsze czerpała z wyżej wymienionych źródeł. Bez Lovecrafta nie byłoby Alone in the Dark, Dead Space, The Sinking City lub Bloodborne. Czy ekipie gdańskiego studia Byte Barrel udało się sprawnie zaszczepić własną wizję niewypowiedzianej grozy na gruncie gier wideo? Mam nadzieję, że moja recenzja zaspokoi Waszą ciekawość w temacie Forgive Me Father.

Portret Lovecrafta wiszący w jednej z lokacji w grze

Cień nad Pestisville

Na wstępie trzeba uczciwie zaznaczyć, że recenzowana produkcja nie jest horrorem oraz nie próbuje nawet udawać, że jest inaczej. Niemniej elementy zapożyczone z twórczości Cienia z Providence zostały tutaj bardzo zręcznie wykorzystane do wykreowania zapadającej w pamięci atmosfery. Fabuła Forgive Me Father pozwala nam poznać losy jednej z dwóch możliwych do wyboru postaci – księdza lub dziennikarki. Niezależnie od tego kogo wybierzemy, historia dla każdej z nich toczy się dokładnie tak samo.

Nasza upiorna przygoda rozpoczyna się w momencie, gdy otrzymujemy niepokojący list od kuzyna Louisa. Z korespondencji dowiadujemy się, że sytuacja w naszym rodzinnym miasteczku Pestisville jest, delikatnie rzecz ujmując, nieciekawa. Ludzie przepadają bez wieści, włodarze udają, że problem nie istnieje, zaś w powietrzu daje się wyczuć coś obcego. Nie zastanawiając się długo, pakujemy manatki i ruszamy w sukurs potrzebującym krewnym. Gdy tylko docieramy na miejsce, odkrywamy, że kontrolę nad miastem całkowicie przejął bluźnierczy kult czcicieli przedwiecznego zła. Odcięci od drogi do odwrotu musimy stanąć do nierównej walki z siłami, które przerastają nasze pojmowanie. Dalsze niuanse fabularne gra serwuje nam w postaci znajdowanych tu i ówdzie notatek oraz listów, a także stylowych przerywników filmowych.

Meteor, który znajdziemy w jednym z etapów to nawiązanie do opowiadania "Colour out of space"

Grube krechy

Elementem, który przykuwa uwagę od pierwszych chwil spędzonych w grze, jest fantastyczna oprawa wizualna. Jeżeli jest coś, co lubię bardziej albo przynajmniej na równi ze ślicznym pixelartem, to tą rzeczą z pewnością jest ręcznie rysowana grafika 2D. Przyznam szczerze, że to był jeden z głównych powodów, dla których zdecydowałem się na zakup tej pozycji. Osobom obytym w temacie komiksowa oprawa Forgive Me Father z pewnością przywiedzie skojarzenia ze stylem Mike’a Mignoli. I w przypadku produkcji nawiązującej do twórczości H.P. Lovecrafta chyba trudno o lepszą inspirację niż prace twórcy Hellboya.

Charakterystyczne tłuste obwódki, wyraziste cieniowanie i nieco kanciasta kreska sprawiają, że na tę grę patrzy się z czystą przyjemnością. Nawet cały ekran otoczony jest specyficzną ramką przywodzącą na myśl komiksowe panele. Mógłbym przysiąc, że po dotknięciu monitora w trakcie rozgrywki na palcach zostały mi ślady po tuszu drukarskim. Do tego wszystkiego dokooptujcie sobie jeszcze płynne animacje i macie pełen obraz jednej z najładniejszych strzelanek ostatnich lat.

Jak na grę z komiksową estetyką przystało, przemoc w Forgive Me Father jest mocno przerysowana

Inspiracja komiksem nie ogranicza się tutaj jedynie do samego stylu graficznego. Gdy znajdujemy przedmioty fabularne, ich treść lub wizerunki wyświetlane są w osobnych ramkach na ekranie głównym. Dźwiękom eksplozji lub odgłosom otoczenia czasami towarzyszą onomatopeje, z kolei kwestie wygłaszane przez naszą postać pojawiają się w charakterystycznych dymkach. Po prostu miodzio!

Do warstwy dźwiękowej nie mam większych zastrzeżeń. Giwery mają tego kopa, który stanowi sekretny składnik dobrego strzelania w każdym shooterze. Otoczenie oraz przeciwnicy również brzmią bez zarzutów. Pewne zastrzeżenia mam do muzyki. Obok spokojnych i nastrojowych kompozycji podczas eksploracji, znajdziemy tutaj też bardzo intensywne brzmienia zagrzewające nas do walki. Jako fan gatunku nie mam ogólnie problemu z ciężką muzyką. Po prostu wydaje mi się, że heavy metalowe granie nieszczególnie koreluje z klimatem lat 20. minionego wieku oraz Lovecraftowską estetyką.

Panorama miasta Pestisvile

Niech się dzieje wola nieba

Omawiany tytuł to shooter z krwi i kości, którego klasyczna formuła została wzbogacona o kilka dodatkowych pomysłów. Rdzeń rozgrywki w Forgive Me Father jest osadzony na solidnym fundamencie wylanym trzy dekady temu przez Dooma (recenzja na stronie). Oznacza to tyle, że znaczną część zabawy wypełnia nam eksploracja ładnie wykonanych map, szukanie kolorowych kluczy oraz masowy odstrzał przeróżnego szkaradzieństwa. A tego jest bez liku! Obok hord żywych trupów nasze ścieżki przetną, m.in. odrażające hybrydy ludzi z morskimi stworzeniami, groźni kultyści, kosmiczne byty z obcych wymiarów i rzecz jasna wszelkiej maści mackowate abominacje. Początkowo zmagania toczymy na ulicach oraz w murach Pestisville. Z czasem walka przenosi się na ponure bagna, cmentarz, w morskie głębiny, a nawet do miejsc poza czasem i przestrzenią.

Chociaż gra pełnymi garściami czerpie ze skarbnicy Lovecraftowskiego horroru to bynajmniej nie stawia na gęstą atmosferę i nieśpieszne tempo. Wręcz przeciwnie, Forgive Me Father to kilkugodzinna jazda bez trzymanki, która nieustannie pompuje adrenalinę w nasze żyły. Walka jest bardzo dynamiczna, a nasi wrogowie nie mają w zwyczaju zadawać pardonu. Twórcy aż za dobrze zadbali o to, abyśmy nieustannie czuli się przyparci do muru. Napotkani adwersarze stosują liczne techniki opresji, które wymagają od nas bardzo elastycznego stylu gry. Naprawdę nie przesadzę jeżeli powiem, że w Forgive Me Father spotkamy chyba każdy możliwy archetyp FPS-owego przeciwnika.

Karabin maszynowy w mig upora się z grupą umarlaków

Obok klasycznego mięsa armatniego znajdziemy tutaj, m.in. wrogów, którzy potrafią latać, chować się za tarczami, strzelać pociskami, teleportować się, wybuchać lub robić kilka tych rzeczy jednocześnie. Nieustanne lawirowanie pomiędzy pociskami i jednoczesne opędzanie się od próbujących nas otoczyć potworności to niełatwe zadanie. Jako osoba, która zjadła zęby na strzelankach, lubię wyzwania. Niestety, ale im bliżej końca, tym bardziej odnosiłem wrażenie, że twórcy poszli nieco na łatwiznę. Szczególnie na późniejszych etapach, gdy gra zdecydowanie zbyt często zaczyna polegać na tzw. gąbkach na pociski.

Większe zło

Poza regularnymi potyczkami od czasu do czasu stoczymy również intensywne batalie w przypominających areny lokacjach. Nie ma tutaj wielkiej filozofii, gracz musi się zmierzyć z kilkoma falami wrogów i oczywiście wyjść z tego w jednym kawałku. Zmagania na arenach to momenty, w których szczególnie obnażone zostaje bardzo uproszczone SI. Wrogowie nie mają w zwyczaju stosowania jakichkolwiek manewrów. Ich jedyną taktyką jest pchanie się wprost pod plującą ogniem lufę naszej broni.

Starożytne ruiny za chwilę będą świadkiem walki

Niezwykle miłe zaskoczenie stanowią natomiast bossowie, z którymi mierzymy się w finale każdego z pięciu aktów gry. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że pokonanie każdego z nich sprowadza się do strzelania tak długo aż umrą. Ale łatwiej powiedzieć niż zrobić. Sęk w tym, że proces uśmiercania tych potężnych istot bardzo utrudniają perfidne zagrania, których na podorędziu mają całkiem sporo.

Przykładowo jeden z bossów porusza się niezwykle szybko oraz tworzy iluzje mające na celu nas zmylić, gdy stan jego zdrowia zostanie poważnie nadszarpnięty. Inny z kolei wymaga od nas podzielności uwagi, bo poza unikaniem jego ataków, gracz musi również mieć na względzie zmieniające się otoczenie. Przyznam, że to bardzo miła odmiana od utartego podejścia, które z reguły wymaga biegania wokół bossa i naparzania do niego ze wszystkiego co mamy.

Nie ma takiego problemu, z którym nie poradziłaby sobie wierna dubeltówka

Z Bożą pomocą

W odsyłaniu wszelkich okropności z powrotem do otchłani, z której wypełzły wykorzystamy całkiem rozbudowany arsenał broni. Już na samym początku przygody w nasze ręce trafia rewolwer, zaś za paskiem w gotowości oczekuje ostry niczym brzytwa nóż. Im dalej w las, tym lepsze gnaty zgarniamy. Jedne z nich są bardziej konwencjonalne, inne zdecydowanie mniej. Tak czy inaczej, każdy z nich znakomicie spełnia swoją rolę. Strzelba wyśmienicie spisuje się w kontrolowaniu tłumu, pistolet maszynowy dobrze sprawdza się w walce z latającymi lub szybkimi przeciwnikami, a tych bardziej opornych możemy z kolei poczęstować harpunem albo czymś wybuchowym.

Użyteczny zestaw narzędzi to jedno. Naprawdę ciekawie zaczyna się robić, gdy zaczniemy dłubać w drzewku rozwoju naszej postaci. Ów system stanowi interesujące urozmaicenie dla mocno klasycznego formatu rozgrywki. Za likwidowanie atakujących nas maszkar dostajemy punkty doświadczenia. Gdy osiągniemy wyznaczone progi wówczas nagradzani jesteśmy punktami umiejętności, którymi ulepszamy interesujące nas rzeczy. Modyfikować możemy nie tylko atrybuty naszej postaci, ale również każdą z broni oraz specjalne zdolności protagonistów, ale o nich za chwilę.

Drzewko rozwoju postaci

Każda z dostępnych broni ma dwie ścieżki rozwoju. Pierwsza z nich pozwala udoskonalać podstawowy charakter oręża oraz jego osiągi. Druga z kolei umożliwia graczowi transformowanie niektórych gnatów do tego stopnia, że zupełnie zmienia się zasada ich działania. Na przykład jeden z pistoletów maszynowych da się zmodyfikować tak, że staje się granatnikiem. Inny z kolei możemy ulepszyć do formy spawarki rażącej wiązką elektryczności. Przed istotną aktualizacją gry czaiła się tutaj pewna pułapka na gracza. Raz wybranych modyfikacji nie dało się już cofnąć, co oznaczało, że jeżeli za wcześnie ulepszyliśmy jakąś broń to przez kolejnych kilka etapów w ogóle nie znajdowaliśmy do niej amunicji. Jest to o tyle dotkliwe, że gra tak czy inaczej lubi nam ją wydzielać w niewielkich ilościach. Problem ten rozwiązano częściowo dzięki opcji resetowania drzewka w celu ponownego rozdania punktów.

Przez te stwory, te stwory zielone oszalałem

Uzupełnieniem dla podręcznej zbrojowni jest zestaw kilku umiejętności specjalnych. W przypadku obu postaci owe zdolności mają podobne zastosowanie. Różnią się od siebie jedynie nieco inną zasadą użytkowania. Dzięki wodzie święconej możemy na krótko oszołomić wrogów, krucyfiks regeneruje przez parę chwil nasze zdrowie, zaś pokrzepiające wersy z Pisma Świętego czynią nas przez kilka sekund niewrażliwymi na ataki. Ksiądz jest postacią o wyraźnie defensywnym charakterze, z kolei umiejętności dziennikarki zachęcają do bardziej agresywnego działania.

Gdy zawodzi broń trzeba się odwołać do sił wyższej

Z użytkowaniem wspomnianych zdolności powiązana jest mechanika szaleństwa. Jego wskaźnik zapełnia się adekwatnie do tego, jak sprawnie przelewamy krew. Chociaż można sobie też pomóc znajdowanym od czasu do czasu alkoholem. Wysoki poziom szaleństwa pozwala sprawniej eliminować zagrożenie, a także szybciej regeneruje nasze zdolności specjalne. Niestety tutaj pojawia się pierwszy poważny zgrzyt. O ile sama mechanika szaleństwa jest pomysłem ciekawym i jak najbardziej w Lovecraftowskim etosie, tak jej działanie budzi zastrzeżenia. Rzecz w tym, że ów mechanizm wymaga od nas agresywnego stylu gry. I nie byłoby w tym nic złego gdyby nie wspomniany już fakt, że Forgive Me Father nie jest zbyt szczodre w temacie dostępnej amunicji.

Wybacz mi Ojcze, ale będę narzekał

Niestety do tej pięknie opakowanej baryłki z miodem wpadło trochę więcej, aniżeli jedna przysłowiowa łyżeczka dziegciu. Poza problemami, które już wytknąłem, dzieło gdańszczan cierpi z powodu kilku pomniejszych dolegliwości. Na pierwszy ogień pójdzie okropny system zapisu stanu gry. Boże, Chryste Panie! Chyba mało jest rzeczy równie irytujących w grach FPS, jak nieruchome punkty zapisu, do których trzeba drałować przez pół mapy po każdej większej potyczce. I pewnie, Dread Templar, którego bardzo wychwalałem, stosował dokładnie taki sam pomysł. Z tą różnicą, że wspomniana gra nie żałowała nam save pointów, których na mapach było po prostu sporo.

Postrzeleni przeciwnicy niezwykle obficie broczą czerwoną posoką

Drugą rzeczą, która przyprawiała mnie o zaciskanie zębów były niezbyt udane sekcje platformowe. Kto grał w pierwszego Turoka, ten wie, jaką zmorą potrafią być tego typu atrakcje w strzelance. I chociaż Forgive Me Father nie zasypuje nas torami przeszkód, tak postawione przed nami wyzwania nie są najmocniejszą stroną tej produkcji. Pomimo przynajmniej dwóch większych aktualizacji, które poprawiły znaczną część niedopatrzeń z pierwotnej wersji, niektórym z nich nadal udało się przetrwać do teraz. Kilka akapitów wyżej wspominałem o braku dostępności amunicji do pewnych broni jeżeli ulepszymy je za szybko. Jest to problem nadal obecny, a zarazem kuriozalny, ponieważ nie występuje on w trybie Nowej Gry+.

Ostatnią bolączką jest system rozwoju postaci. Ten także doczekał się aktualizacji, która tak do końca nie naprawiła problemu wcześniejszej wersji. Mam na myśli, że z czasem progi punktowe, które trzeba osiągnąć do awansu, są zbyt wysokie, co skutecznie wyhamowuje cały proces. Dodam tylko, że względem oryginału rzeczone progi i tak zostały obniżone. Przed zeszłoroczną aktualizacją nie wyglądało to dobrze, bo w ostatnich dwóch aktach gry, system rozwoju w zasadzie umierał.

Działko energetyczne to jedna z najlepszych broni w grze

Dodatkowa zawartość

Po ukończeniu kampanii solowej, która starcza na około 10 godzin możemy spędzić jeszcze trochę czasu z Forgive Me Father. Gra co prawda nie posiada trybu wieloosobowego, ale w zamian otrzymujemy dwa inne warianty rozgrywki. Pierwszym z nich jest już wspomniana Nowa Gra+. Tryb ten pozwala nam ponownie przejść całą kampanię, ale na nieco innych zasadach. Przed rozpoczęciem zabawy gracz może wprowadzić całe mnóstwo modyfikatorów, które nieco urozmaicają kolejne podejście do przygody. Możemy, m.in. zdefiniować zestaw zdolności, mnożniki zadawanych obrażeń, ilości znajdywanych zasobów i całą masę innych aspektów rozgrywki. Dodatkową zaletą Nowej Gry+ jest fakt, że grę zaczynamy z kompletem broni oraz całym progresem, jakiego dokonaliśmy w bazowej kampanii.

Drugim wariantem jest Tryb Przetrwania, czyli tutejsza wersja hordy. Zasady są proste. Wybieramy jedną z kilku dostępnych aren, a następnie kosimy coraz liczniejsze fale wrogów. W przerwach pomiędzy kolejnymi starciami możemy rozdać zdobyte punkty zdolności oraz uzupełnić amunicję. Im dłużej przetrwamy oraz im więcej bestii poślemy na drugą stronę, tym wyższy wynik końcowy.

Lufa karabinu nie ma czasu ostygnąć, gdy zewsząd wylegają żywe trupy

Może i nie jest bezbłędnie, ale za to solidnie. Forgive Me Father – finalne wrażenia

Najwyższa pora wydać werdykt końcowy. A zatem odpowiedzmy sobie w kilku słowach na pytanie – czy Forgive Me Father jest warte Waszego czasu? Moim zdaniem tak. Pomimo, że dzieło Byte Barrel nie jest wolnym od pewnych niedopatrzeń, to z całą pewnością nadrabia te braki solidnym modelem rozgrywki oraz charakterem. Nazwanie tej gry „przyzwoitym średniakiem” byłoby krzywdzące, bo mało który średniak może się pochwalić równie zachwycającą oprawą i przyjemnym gameplayem. Mam nadzieję, że twórcy wyciągną wnioski z tego, co poszło nie tak i owoce tej refleksji zobaczymy w kontynuacji. A ta według planu ukaże się w ostatnim kwartale bieżącego roku. Wersja demonstracyjna sequela jest już możliwa do wypróbowania we wczesnym dostępie i prezentuje się bardzo obiecująco.

Zatwardziali fani Lovecrafta raczej nie znajdą tutaj za wiele dla siebie. Twórczość mistrza posłużyła głównie za tworzywo, z którego uformowano intrygującą scenografię dla krwawego spektaklu. Chociaż nie brakuje oczywistych nawiązań do kultowych dzieł pisarza, jak chociażby The Shadow over Innsmouth, The Dunwich Horror lub Colour Out of Space. Mam nadzieję, że ta recenzja mimo wszystko przekona was do wypróbowania Forgive Me Father. Omawiany tytuł to całkiem ciekawa propozycja na szybko pęczniejącej liście retro shooterów, a także jeden z jaśniejszych punktów w niższej lidze polskiego gamedevu. A ten warto wspierać z całych sił, bo z roku na rok generuje coraz więcej dobra.

Scroll to Top