Zono moja, serce moje. Chernobylite – recenzja gry (bez spoilerów)

Chernobylite recenzja

Czarnobyl jest niemal nieskończonym źródłem inspiracji dla ludzi. Począwszy od książek, przez seriale aż po właśnie gry. Uwielbiamy taplać się w radioaktywnej kąpieli tej katastrofy, a Chernobylite, o którym jest ta recenzja, pokazuje, że do tego tematu można podejść w jeszcze inny sposób.

Mindfuck, groza, szarobury świat przedstawiony, dziwny głos w głowie i język rosyjski. Dokładnie to wszystko uderzyło we mnie, niczym atomówka w Hiroszimę, gdy po raz pierwszy włączyłam grę od The Farm 51. Ta mieszanka jest dla mnie o tyle swojska (w jakiś sposób), że pomimo znacznie przyspieszonego pulsu brnęłam dalej, kawałek po kawałku zagłębiając się w ten dość specyficzny tytuł. A nie lubię się bać, naprawdę. Jednakże w przypadku Chernobylite to uczucie przyciągało mnie coraz bardziej, co, mam nadzieję, odda w jakiś sposób ta recenzja. 

Nazywam się Igor, a to jest moja Zona

Główny bohater, w którego się wcielamy, jest fizykiem pracującym przed laty w elektrowni w Czarnobylu. Zna więc każdy zakamarek tego wielkiego kompleksu, przejścia pomiędzy sekcjami i, co ważniejsze, rozumie, jak działa komputer utrzymujący (do pewnego momentu) wszystkie reaktory w bezpiecznym działaniu. Nie przerażają go gąszcz przycisków czy dziwne komunikaty. Szczególnie teraz nie martwi się tym ani trochę, ponieważ od katastrofy minęło już przeszło trzydzieści lat. Dlaczego więc Igor znowu znajduje się na terenie elektrowni? Czego tam szuka?

W pewnym sensie gra podtyka nam pod nos gotową odpowiedź: Igor szuka Tatiany, swojej narzeczonej. Ale wystarczy, że pozwolimy historii popłynąć odrobinę dalej, a okaże się, że nie tylko o Tatianę chodzi. Przy okazji dowiadujemy się, czym faktycznie jest tytułowy chernobylite. Wychodzi na to, że jakkolwiek klimat postapo wylewa się z ekranu, tak dochodzi tutaj element science-fiction. Dlaczego? Ponieważ chernobylite to pewnego rodzaju pierwiastek, dzięki któremu (oraz dziwnemu urządzeniu skonstruowanemu przez Igora) możemy otworzyć portal pomiędzy czasem i przestrzenią. Wiecie, takie Gwiezdne Wrota, tylko uRADowane. 

RADosne i dziwne początki

Wiecie, jak opisałam przyjaciółkom głos Tatiany, który słyszymy, a (w moim mniemaniu) nie powinnyśmy? Jak głos trupa zza grobu, który próbuje używać aparatu mowy pierwszy raz od wielu lat. Creepy. Ale dokładnie tak jest. Słyszymy go na samym początku, gdy Igor śni i my mamy (nie)przyjemność w tym śnie uczestniczyć, oraz gdy już się obudził i mamy do czynienia z dziwną rzeczywistością. Której główny bohater w żaden sposób nie kwestionuje, a ja co chwilę mruczę pod nosem „co jest, kur…de? 

Dla mnie natomiast następujące po sobie wydarzenia są trochę nielogiczne, nieuzasadnione w żaden sposób. Najpierw jestem w elektrowni, potem w tunelu czasoprzestrzennym, następnie gdzieś w krzaczorach w okolicy Prypeci… Potem jednak wychodzi na to, że takie nagłe pojawianie się w miejscach to zasługa chernobylite’u i urządzenia, które dzięki niemu otwiera portale.

Co lepsze (i gorsze też), ten dziwny wynaturzony pierwiastek powołuje do istnienia nie tylko przejścia między czasem i przestrzenią, lecz również tworzy dziwne, straszne stwory. Stwory, które nie są niestety przyjaźnie nastawione do Igora. Styczność z jedną z tych istot mamy dość szybko, choć na całe szczęście nie musimy z nim walczyć. Czemu? Bo nie mamy przy sobie ŻADNEJ BRONI.

Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę

I to nie byle jaką, bo w pewien sposób drużynę samobójców. Nikt o zdrowych zmysłach nie pchałby się przecież do Czarnobyla, a na pewno nie wtedy, kiedy po okolicznych terenach biegają nie tylko zmutowane króliczki. A coś zdecydowanie gorszego i przerażającego, ale wracając…

W trakcie wykonywania kolejnych misji, podczas których zbieramy zaopatrzenie, dopieszczamy swoją bazę i właśnie – rekrutujemy kolejne osoby, musimy zapewnić wszystkim miejsce do odpoczynku, odrobinę prywatności, kolejne potrzebne sprzęty czy stół warsztatowy. W grze został położony nacisk na wytwarzanie przedmiotów, które jest całkiem przyjemnie rozbudowane. A że komponenty kończą się bardzo szybko, zmusza nas to do biegania po całych lokacjach w trakcie wykonywania misji. Bardzo ciężko jest zdobyć wszystko, czego potrzebujemy, skupiając się tylko na głównym celu. Zwykle najistotniejsze (z punktu widzenia craftingu) przedmioty znajdują się wszędzie, tylko nie tam, gdzie kierują nas zadania

Istotnymi czynnikami w bazie, o które musimy dbać, inaczej morale drużyny spadną, to: czystość powietrza, niski poziom promieniowania, stały dostęp energii elektrycznej, miejsce do spania oraz pożywienie. W końcu kto by na głodnego chciał biegać po Zonie? Na pewno nie ja. 

Każdy ze spotkanych towarzyszy jest w swój sposób unikatowy i całkiem dobrze napisany, aczkolwiek nie przywiązałam się szczególnie do żadnego. Co zwykle dzieje się u mnie niemal automatycznie, gdy gram w produkcję dla jednego gracza. 

Zamiast kawki – Chernobylite?

Do pewnych rzeczy można po prostu przywyknąć. Chernobylite zdecydowanie nie jest grą lekką i łatwą, a recenzja ta kosztowała mnie kilka stanów przedzawałowych. Początkowo grałam z ciśnieniem niemal 200/200, potem stopniowo przyspieszony oddech się uspokajał i dzięki temu mogłam uważniej przechodzić kolejne etapy. Miałam też problem z tym, by przyzwyczaić oczy do dość podobnych scenerii. Tam krzaki, tu krzaki… Dużo było tych krzaczorów, przez które trudno dostrzec potencjalnych wrogów. Generalnie najpierw słyszałam ich pogaduszki, a potem dopiero po jakimś czasie zauważałam oponentów wśród szarej brei otoczenia. Natomiast w przypadku zmutowanych od chernobylite’u dziwadeł nie miałam takiego problemu. Zdecydowanie mocno wyróżniały się na tle… czegokolwiek, co było dookoła.

Te paranormalne elementy, portale, anomalie i pojawiające się stwory dodają swoistego, mrocznego zacięcia. Aczkolwiek największe wrażenie robią dźwięki z otoczenia oraz muzyka. Szczególnie, gdy znajdujemy się w ruinach jakiegoś budynku, a tu nagle dociera do naszych uszu skrzypienie drzwi czy kroki, właściciela których nie możemy zlokalizować. Póki on nie zlokalizuje nas. Przyznam szczerze, że zdarzyło mi się kilka razy krzyknąć w trakcie przechodzenia Chernobylite. Z wrażenia, rzecz jasna. 

Chernobylite – końcowe wrażenia z gry

Czasami zacinał mi się dźwięk, co mocno irytowało i utrudniało wyłapanie niebezpieczeństwa. Przyznam, że mój instynkt przetrwania silnie się tutaj uruchomił, dzięki czemu, choć niby wiedziałam już, co z czym, to ciągle trzymałam rękę na pulsie. Główna oś fabuły była gęsta i dobrze napisana. Ponury klimat Zony wprost wylewał się z ekranu, a ja taplałam się w nim w najlepsze. Wydaje mi się, że gra spodoba się wielbicielom STALKER-ów, którzy będą mieli na uwadze fakt, że nie jest to kontynuacja serii. Jeśli więc macie ochotę skradać się po Zonie, a nie siać ołów na prawo i lewo, to Chernobylite (czego, mam nadzieję, dowodzi ta recenzja) jest czymś dla Was.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top