Z tej recenzji dowiecie się, czy Agatha Christie: Śmierć na Nilu, najnowsza detektywistyczna produkcja Microids, kontynuuje chlubno-niechlubną passę rozpoczętą przez poprzedniczkę.
Podobnie jak poprzednia gradaptacja Microids, którą też dla Was recenzowałam, czyli Orient Express, najnowsza produkcja pod szyldem królowej kryminałów jest całkiem wierna pierwowzorowi. Mówię tu oczywiście o samej intrydze, czyli tym, kto zabił i w jaki sposób, bo jeśli chodzi o szczegóły, twórcy świadomie zrezygnowali z niektórych aspektów książki. Jestem jej wielką fanką, więc w tej recenzji na pewno przeczytacie, czego według mnie w Agatha Christie: Śmierć na Nilu było za dużo, a czego zabrakło.
Mamy tu do czynienia z detektywistyczną przygodówką, w której rozwiązujemy równolegle dwie powiązane ze sobą zagadki. Jedna to ta dobrze nam znana, książkowa, której czoła musi stawić Poirot, druga jest nowością dla wszystkich i próbuje się z nią uporać Jane Royce, detektywka, która podróżuje po całym świecie, by ostatecznie partnerować Poirotowi w najważniejszych chwilach.
Szybko, nie ma czasu na wyjaśnienia!
Przede wszystkim przeniesiono całą akcję w czasie. Lata trzydzieste zastąpiły kolorowe lata siedemdziesiąte. Nie jestem pewna, po co twórcy to zrobili. Może lepiej się czuli w estetyce? Chcieli, żeby całość była bardziej wyrazista? Gdy zawieszę swoją miłość do tej książki tak jak zawiesza się niewiarę, to mogę powiedzieć, że właściwie mi te kolorowe lata siedemdziesiąte nie przeszkadzają.
Ktoś przemyślał tu sprawę pod kątem estetycznym, bo zaczynamy mocno – od charakterystycznej dyskoteki – po to, żeby zwiedzić też ciekawą pod względem architektonicznym i wystroju wnętrz posiadłość na Majorce. Na pewno łatwiej też było napisać postać Jane, która w latach 30 nie miałaby tak szerokich możliwości.
Jeśli jednak ściągnę moje umiłowanie do Agathy Christie z haka, na którym wisiało obok niewiary (ona tam zostaje, nie obawiajcie się!) i zacznę się przyglądać szczegółom, zaczynam zauważać, że wszystko się rozłazi. Bo, jak już wspomniałam, w latach siedemdziesiątych kobiety mogły już o wiele więcej, a bohaterki występujące w grze mentalnie tkwiły jednak 40 lat wcześniej. Jedna nie może wyjść za chłopa, bo nie jest dostatecznie bogaty, inna jest skazana na swoją matkę, jeśli chce zobaczyć trochę świata… może zbyt wiele razy przeczytałam tę książkę, ale bohaterowie wydają mi się za bardzo zakorzenieni w swoich czasach, żebym naprawdę uwierzyła, że to lata siedemdziesiąte.
Podwójna narracja
Podobnie jak w Orient Expressie mamy detektywkę, która pomaga Poirotowi, oraz dwie zagadki, jedną całkiem nową w porównaniu do książki. Jest ona ciekawa, twórcy mieli na nią dobry pomysł i pracowicie wtopili ją w fabułę Christie z wykorzystaniem szczególików, które tam zawarła. Jak już wspomniałam, wstęp dzieje się na dyskotece. Ryzykowne, ale właściwie działa. Pozwala nam poznać kilka osób, pełni rolę swoistego samouczka (rozwiązujemy tam pierwszą sprawę). Jeśli chodzi o drugą linię fabularną, zakładam, że twórcy uznali, iż muszą coś pozmieniać. Wielu z nas czytało tę książkę, inni oglądali film, istniało więc duże prawdopodobieństwo, że dużo ludzi uzna zagadki za nudne. Wątek Jane wprowadził powiew świeżości, chociaż wymuszone skakanie pomiędzy śledztwami bywało irytujące. Rozdziały kończyły się zazwyczaj w najciekawszym momencie!
Główną intrygę twórcy przenieśli z książki razem z drobnymi szczegółami. Bardzo mi się to podobało, bo Śmierć na Nilu to jedna z moich ulubionych zagadek autorstwa Agathy Christie, a tu miałam wrażenie, że materiał źródłowy został potraktowany z należną mu pieczołowitością. Ta historia jest tak niesamowita i nieprawdopodobna, że każda zmiana w niej niepotrzebnie psułaby odbiór. Co ciekawe, po zaskakującym zakończeniu mamy jeszcze dość długi epilog. Zależnie od naszych decyzji, pokaże nam on jakąś wersję domknięcia historii Jane Royce. Jak widzicie po tej recenzji, mam dużo zarzutów do Agatha Christie: Śmierć na Nilu, ale akurat równowaga między adaptacją a dodanymi przez twórców rzeczami nie jest jednym z nich. Tu twórcy wykazali się pomysłowością i wyczuciem.
Poirot, nie-Poirot
Zupełnie jak poprzednio, mam częściowo problem z tym Poirotem. I tym razem nie chodzi już o to, że jest dziwnie seksowny (nie wierzę, że to piszę!), bo na to byłam przygotowana. Z jednej strony chwali się cały czas małymi szarymi komórkami, a z drugiej – podchodzi do każdego i pyta, czy słyszał o zamachu na jakąś postać, co się w ogóle nie zgadza z charakterem małego Belga. Co gorsza, wszyscy rozmówcy odpowiadają, że tak, tak, już o tym wiedzą, ktoś im powiedział – choć wygląda na to, że minęły dopiero minuty od samego zdarzenia, skoro niedoszła ofiara wciąż siedzi w szoku. Bardzo męczące są te nieścisłości czasowe. Jest ich więcej i to takich, których bym się spodziewała po grze sprzed 15 lat, w której zamiast bohaterów mieliśmy sztywne kukły stojące w jednym miejscu przez całą rozgrywkę. Tu niestety jest podobnie.
Jednak coś w tym Herkulesie jest. Gdy do kogoś podchodzimy, to zawsze można od razu przejść do rzeczy i przepytywać albo użyć opcji Small Talk, która jest bardzo kanoniczna i bardzo angielska. Zawsze w nią klikałam, bo uważam, że Poirot tak właśnie by robił, próbując uchodzić za Anglika świętszego od tych rodowitych. Ech, chyba trzeba było od razu porzucić myśl o kanonicznym Poirocie. Musimy się zadowolić tą niespójną podróbą, która, chociaż ma piękne wąsy i mówi monsieur, to jednak w niewielu rzeczach przypomina oryginał.
Każdy ma swoją zagadkę
Aktywności i minizadanka były przyjemne, chociaż czasem bardzo upierdliwe. Ale co do zasady raczej proste – tu trzeba coś poprzestawiać, tam ułożyć w odpowiedniej kolejności. Chociaż nie mogę pozbyć się myśli, że było ich tu więcej właśnie dlatego, że dużo ludzi zna fabułę i mogło się nudzić. Moja niewiara jest zawieszona, ale i tak trudno mi uwierzyć, że każdy w swojej kajucie trzyma jakiś wyrafinowany przedmiot, który wymaga kolejnej głupawej minigierki, żeby się dostać do środka.
Mapa myśli była chyba gorsza niż w jakiejkolwiek wcześniejszej grze o Poirocie. Chwilę mi zajęło, zanim się zorientowałam, co muszę sprawdzić, żeby dowiedzieć się, jak domknąć dany etap śledztwa, kiedy wydaje się, że wszystko już wiem (np. znalazłam skradzioną rzecz). Jej obsługa była kiepsko objaśniona na początku gry, a nawet gdy gracz się jej już nauczył, to korzystanie było nieintuicyjne.
Wnioski, które gra proponuje, czasem są zupełnie bezsensowne. Przecież fakt, że ktoś trzyma w szulfadzie blister z lekami przeciwbólowymi, w którym brakuje dwóch tabletek, wcale nie znaczy, że akurat dzień wcześniej je zażył! Być może wiedza z książki zaciemniała mi trochę to śledztwo zamiast rozjaśniać, bo nie łapałam się w ogóle na mylenie tropów, ale wnioski do wyboru wydawały mi się albo zbyt oczywiste, albo, jak wyżej, całkowicie bez sensu.
Na koniec każdego śledztwa trzeba było zrobić rekonstrukcję zdarzeń – minuta po minucie przejść przez najważniejsze wydarzenia i zaznaczyć, kto według naszych szarych komórek popełnił przestępstwo. To było okej, na plus zapisuję również to, że w umyśle Poirota podczas rekonstrukcji można przechodzić przez ściany.
Dodatkowa czynność to tworzenie profili poznanych osób – imię, nazwisko, relacje z innymi ludźmi, których znamy, oraz sekret (każdy jakiś miał). Twórcy chyba naprawdę nie wierzyli, że zainteresują nas samą fabułą, skoro wrzucili do gry tak nieludzko nudną mechanikę. Na szczęście nikt tego nie sprawdzał, więc można było to po prostu pominąć.
Pusty koszmar
Lokacje były okropnie nierówne. Większość z nich pod względem graficznym była po prostu nieudana, słaba, pusta. Dlaczego jest tyle straganów i nie ma żadnych klientów? Dlaczego ta łódka na horyzoncie w ogóle się nie rusza? Co robi ten ptak? I to nie jest taki typ grafiki, która nie odwzorowuje życia, ale ma jakiś swój fajny styl. Na plus mogę zapisać odtworzenie Abu Simbel, zagadka w środku też była ciekawa. Udał się również Karnak, czyli statek, na którym dzieją się najważniejsze wydarzenia w grze.
Dodatkowo postacie mają trzy miny: neutralną (znośna), zaskoczoną (meh) i gniewną (OBOŻE). I dobrze mnie zrozumieliście – mówię tu o trzech minach na WSZYSTKIE postacie. Gdy dany bohater był zdenerwowany lub zagniewany, jego brwi i kąciki ust jechały w dół, tworząc karykaturalną maskę. Wolałabym chyba po prostu maskę bez mimiki.
Grałam na Xboksie i nie miałam problemów z wydajnością, zresztą to jest chyba ten typ gry, który nie obciąży za bardzo sprzętu, bo nie ma czym. Wydaje mi się, że lepiej grałoby się na klawiaturze, bo przesuwanie kursorem za pomocą gałki na padzie to typowo leniwe i szybkie rozwiązanie przy przenoszeniu gry z PC na konsole.
Jeśli chodzi o udźwiękowienie, muzyka tym razem bardziej mi przeszkadzała niż pomagała i ściszyłam ją na samym początku niemal maksymalnie. Podobały mi się za to głosy postaci i maniery ich mówienia, chociaż przy piątym oglądaniu wspomnienia awantury przy barze na Karnaku, zmanierowane Waiter, a drink! Double ginnn! zaczęło mnie już wkurzać.
Jest coraz gorzej. Agatha Christie: Śmierć na Nilu – ostateczne wrażenia
Wiem, że trudno stworzyć dobrą gradaptację książki, szczególnie znanego kryminału, którego główny zwrot akcji zna większość fanów gatunku. To niewdzięczne wyzwanie, bo zawsze ktoś będzie niezadowolony. Cieszę się zatem, że Microids próbuje. Niemniej jednak… Sprawdzam większość produkcji opartych na powieściach królowej kryminałów, ale nigdy nie spodziewam się zbyt wiele. Wy też nie powinniście. Jeśli chodzi o przenoszenie staroświeckich fabuł do świata gier, zdecydowanie lepiej wychodzi to zespołowi Frogwares. Zerknijcie choćby na moją recenzję Sherlock Holmes: Chapter One albo Sherlock Holmes kontra Arsène Lupin. Tamte gry nie uwspółcześniają. Po prostu w miarę wiernie oddają klimat epoki lub wymyślają całkiem nowe historie.
Jeśli jak ja jesteście fankami/fanami Christie, możecie sprawdzić tę grę zwyczajnie po to, żeby pobyć trochę w tym świecie i zobaczyć nowe interpretacje bohaterów. Poszukajcie złotych wąsików i płyt winylowych, poobijajcie się o blokady map (ach, te źle zaparkowane auta!) i pokombinujcie z mapą myśli. Jednak jeśli po prostu lubicie zagadki kryminalne, nie jestem pewna, czy ta gra się Wam spodoba. Obawiam się, że lepiej wyjdzie Wam poznanie tej niezwykłej intrygi z książki.
Recenzja gry Agatha Christie: Śmierć na Nilu powstała dzięki kluczykowi od firmy PLAION. Dziękujemy!












