Dlaczego Homecoming podzielił graczy? Gwint. Wiedźmińska gra karciana – recenzja gry

Wiedźmin. Któż nie słyszał o polskiej dumie gamingu, która od dwunastu lat znajduje się na liście bestsellerów oraz posiada miano jednej z najlepszych gier na świecie? 

Trzeba przyznać, że ekipa CD Projekt Red stworzyła coś niesamowitego. Rozsławili postać Geralta na całym świecie i sprawili, że Polska zyskała w oczach graczy.

W pierwszej części Wiedźmina mieliśmy do czynienia z Kościanym Pokerem. Szczerze mówiąc, nie przypadł mi do gustu. Nie przepadam za grami, w których wszystko zależy od szczęścia i nie wymaga żadnych większych umiejętności. Z tego powodu zakochałam się w trzeciej części serii o przygodach Geralta z niepozornie zapowiadającą się mini grą. Rozkochała w sobie graczy do tego stopnia, iż w 2016 roku CDPR postanowiło zapowiedzieć oddzielną produkcję online, z trochę zmienionymi zasadami. Mowa tu o Gwincie – wiedźmińskiej grze karcianej, polegającej na tworzeniu armii z kart i pokonywaniu przeciwnika.


Jestem starą grajmerką, która rozpoczęła przygodę z Gwintem Onlinejeszcze w czasach bety. Gra polega na zebraniu talii z jednej z kilku frakcji(Królestwa Północy, Nilfgaard, Scoia’tael, Skellige, Potwory, Syndykat) i strategicznej walce z siłami przecownika.
Każda z talii specjalizuje się w czymś innym:
  • Scoia’tael – pułapki, trucizny, harmonia,
  • Nilfgaard – żołnierze, taktyka, szpiedzy lubasymilacji asymilacja,
  • Królestwa machiny oblężnicze i czarodzieje,
  • Potwory przewaga liczebna i pochłanianie siebie nawzajem,
  • Skellige – zdolności sprawiające, że wrogie jednostki cieszą się z ran zadawanych zarówno przeciwnikom, jak i sobie nawzajem,
  • Syndykat oferuje swoje umiejętności za opłatą.
Stworzona talia musi być na tyle silna, aby pokonać przeciwnika w trzech rundach. Tutaj motto „bądź gotów przegrać bitwę, żeby wygrać wojnę” traktujemy dosłownie. Trzeba mieć ustaloną strategię, znać karty i ich właściwości – nie tylko swojej frakcji, ale i przeciwnika. Musimy wiedzieć, kiedy powinniśmy odpuścić, a kiedy możemy ciągnąć grę dalej. Wszystko zależy od naszych umiejętności i wiedzy na temat gry, ale przyda się również łut szczęścia i dobre karty. Z pomocą przychodzą również dowódcy ze swoimi specjalnymi umiejętnościami. Każda frakcja ma kilku unikalnych dowodzących, a każdy z nich posiada inny talent. I tak na przykład królowa Meve z frakcji Królestw Północy co pozwala nam co drugą turę ulepszać jedną z naszych wyłożonych kart o jeden punkt. Ardall z Nilfgaardu jest w stanie przechwycić jednostkę przeciwnika o konkretnej sile (ta umiejętność jest zależna od naszej talii), Eredin z frakcji Potworów może ulepszyć dwie nasze karty na polu bitwy i dać im ochronną tarczę, by przeciwnikowi trudniej było zniszczyć konkretną jednostkę itd. Tak więc w porównaniu z wiedźmińskim Kościanym Pokerem, w Gwincie trzeba też wykazać pewne umiejętności strategiczne i wiedzę.
Osobiście mam porównanie gry z czasów sprzed Homecomingu, jak i po nim. Nie chcę się tu wypowiadać za wszystkich. Są tacy, którzy wolą grę taką, jaka jest teraz, a są również ci, którzy kochali Gwinta w czasach bety. Ja należę do tych drugich.
Co to jest Homecoming? Można to przetłumaczyć z angielskiego jako powrót do domu. W Gwincie oznaczało to największą aktualizację, jaką kiedykolwiek gra widziała i będzie widzieć. Było to oficjalne wyjście z bety i ukazanie Gwintajako pełnowartościowej karcianki. Niestety CDPR trochę się przeliczyło. Po tym “ulepszeniu” wielu graczy zrezygnowało z dalszych rozgrywek i odeszło. Dlaczego? Nie spotkałam się z żadnymi statystykami powodów, jednak mogę Wam przedstawić mój punkt widzenia.

Po pierwsze – Gwint nie wygląda jak… Gwint

Wystarczy spojrzeć na to, jak rozgrywka prezentuje się w Dzikim Gonie, a jak w wersji online. Nie powiem, oprawa graficzna tej drugiej jest o niebo lepsza. Animacje naprawdę potrafią zaprzeć dech w piersiach. Jednak… czy to było konieczne? Czasem mniej znaczy więcej. I niestety w tym wypadku się z tym zgadzam. Cała ta grafika może i wygląda pięknie, ale odbiera karciance jej urok.

Po drugie – co za dużo, to niezdrowo

W oryginalnej wersji mieliśmy zaledwie trzy frakcje – Królestwa Północy, Nilfgaard i Scoia’tael. Później, gdy wyszedł dodatek Krew i wino, doszło nam Skellige. I dla większości graczy cztery frakcje to wystarczająco dużo. Ale nie dla twórców. Czasem mam wrażenie, że za bardzo chcą wszystko ulepszać. I tak do czterech grup doszła kolejna – Syndykat, który opiera się na zdobywaniu monet. Wraz z Novigradem doszło kolejne kilkadziesiąt kart, których nie tylko trzeba było się nauczyć używać, ale i grać przeciwko nim.
Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko dodawaniu nowości do gry. To wspaniałe odświeżenie, które może przyciągnąć zarówno nowych, jak i starych graczy. Jednak wszelkie świeżynki powinny być bardziej dawkowane w czasie. I co mają powiedzieć gracze iOS, gdzie średnio co dwa miesiące tytuł przechodzi aktualizacje, ważące po kilka GB? Aż boję się pomyśleć, ile będę musiała czekać na wszelkie poprawki i ulepszenia, gdy gra pojawi się w wersji na Androida. Nie jestem nawet pewna, czy mój telefon będzie miał tyle pamięci.

I po trzecie – CDPR przestało słuchać graczy

Ile już się nasłuchałam na streamach o tym, że niektóre jednostki są po prostu za silne? Nawet nie wspomnę, ile razy sama pisałam do Pawła Burzy (menadżera społeczności), aby zwrócił twórcom gry uwagę na niektóre umiejętności kart. W czasach bety jeszcze to jakoś działało. Jednak po homecomingujest coraz gorzej. Twórcy coraz rzadziej wysłuchują głosu graczy, pojawia się też coraz więcej bugów
Jak wspomniałam wcześniej, gram w Gwinta od czasów udostępnienia wersji testowej. Mam w niej przegrane 291 godzin, a byłoby jeszcze więcej, gdyby nie moje długie, miesięczne przerwy. Prawda jest taka, że moja przygoda z betą stanowi ponad 50% tego czasu. Nie zapomnę momentu, w którym pierwszy raz zetknęłam się z Gwintem, grając w Dziki Gon. Uwielbiałam tworzyć talię, podróżując po całym wiedźmińskim uniwersum i zbierając odpowiednie karty. Nieskromnie przyznam, że przegrałam może ze dwa razy na te kilkaset rozegranych meczy i mistrzostw Passiflory. Pamiętam też, gdy na urodziny dostałam od brata talię Królestw Północy i Nilfgaardu. Byłam wniebowzięta i potrafiłam siedzieć godzinami, grając z rodziną i przyjaciółmi. Od razu zastrzegę – kochałam, kocham i będę kochać Gwinta, gdyż jest to moja ulubiona gra karciana. Jednak z coraz większą niechęcią patrzę na wersję online. Kiedyś siedziałam dzień w dzień, grałam w nią godzinami… Obecnie rozegram maksymalnie dwa pojedynki. Nie wspomnę już o miesięcznych przerwach, które robię coraz częściej.


Podsumujmy i odpowiedzmy sobie na kilka pytań.

1. Czy Gwint Online jest zły? Absolutnie nie! To wciąż kawał dobrej roboty, osadzony we wspaniałym świecie Wiedźmina. I jeśli przyzwyczaisz się do zmian, możesz dalej siedzieć i grać godzinami.
2. Czy warto w to grać? Jeśli lubisz zmiany, których jest całe multum, owszem. Nie chcę jednak nikogo zrażać. Po prostu ja nie jestem fanką wielkich poprawek i ulepszeń w tak krótkim czasie.
3. Czy są jakieś plusy? Przede wszystkim jest to zupełnie darmowa gra. Na start dostaje się kilka talii i z biegiem czasu można je rozwijać i edytować, zbierając coraz to nowsze karty. Owszem, można użyć płatności, by zakupić beczki z kartami, jednak nie jest to niezbędne do rozwoju –  gra nie opiera się na systemie Pay To Win. Dodatkowo, co jakiś czas odbywają się oficjalne zawody e-sportowe w Gwinta, gdzie do wygrania są niemałe sumy pieniędzy. Muszę też z dumą wspomnieć, że panom rośnie konkurencja, gdyż w siódmym sezonie Gwent Masters trzecie miejsce zajęła grajmerka o nicku radu.andrada.
Graliście w Gwinta Online i tego w trzecim Wiedźminie? Który bardziej przypadł Wam do gustu?
Autor: Avynera

2 thoughts on “Dlaczego Homecoming podzielił graczy? Gwint. Wiedźmińska gra karciana – recenzja gry”

  1. Osobiście nie podobał mi się Gwint w Wiedźminie. Zupełnie go olałam. Dlatego teraz bardzo podoba mi się oprawa graficzna tego online (oprócz dowódców 3D, to mogli sobie darować.
    Sama grałam przed Homecoming ale nie uważam, że stary Gwint był lepszy. Po prostu ewoluował czy nam się to podoba czy nie. A wiele frakcji pozwala nam na ciekawszą, nie powtarzającą się rozgrywkę. Moim zdaniem 😀

  2. Cytuję: “gra nie opiera się na zasadzie Pay to win”… Chyba długo już nie grałaś w Gwinta 😛 Ja zacząłem przygodę 3 dni temu i na tym etapie kończę. Niestety, ale nowi gracze, z którymi przyszło mi się zmierzyć, w swoich taliach mają od groma unikatowych i legendarnych kart. Dostępne za pieniądze zestawy dające Ci wszystkie legend arki z danego sezonu po prostu zabiły te grę dla nowych graczy!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top