Pierwszy Quake już wiele lat temu udowodnił, że lovecraftowskie motywy i wybuchowa akcja to pyszne połączenie. W tym roku polskie studio Byte Barrel ponownie przenosi nas do świata mrocznych rytuałów i Wielkich Przedwiecznych. Ta recenzja przedstawi Wam moje wrażenia po przygodzie z Forgive Me Father 2.
Proza Lovecrafta to bardzo wdzięczne źródło inspiracji nie tylko dla twórców poruszających się w ramach gatunkowych horroru. Filmów, książek, gier i komiksów powstałych w oparciu o twórczość Samotnika z Providence jest bez liku. Dwa lata temu gdańskie studio Byte Barrel zaskoczyło wszystkich całkiem udaną strzelanką osadzoną w klimatach mitologii Cthulhu. Z końcem października 2024 roku dostaliśmy jej oficjalny sequel. Czy jest to kontynuacja udana? Na to i wiele innych pytań odpowie Wam nasza recenzja Forgive Me Father 2. Jeśli wolicie obejrzeć wideorecenzję, zapraszamy na nasz kanał na YouTube:
Wybacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłem
Historia przedstawiona w grze kontynuuje wątki podjęte w pierwszej części. Głównym bohaterem jest znany z oryginału ksiądz, który trafia do przytułku dla obłąkanych. W ponurych murach zakładu straumatyzowany mężczyzna zmaga się z koszmarami, które nieustannie prześladują jego duszę i umysł. Aby wyrwać się z mackowatych objęć szaleństwa, musi on odbyć podróż po najmroczniejszych zakamarkach swojej udręczonej psychiki.
Fabuła w dużej mierze jest przyczynkowa, ale twórcy mimo wszystko dołożyli starań, aby nakreślić nam jakieś tło. Głównym źródłem informacji o świecie są wycinki z gazet oraz listy od przyjaciela z dawnych lat. Dodatkowo, nasz protagonista często prowadzi wewnętrzne dialogi z tajemniczym głosem ze swojej głowy. Te rozmowy nierzadko przybierają ton pełen strachu i głębokiej desperacji. Całkiem sprawnie wpisuje się to w etos lovecraftowskiego bohatera, który stopniowo popada w obłęd. Pod koniec każdego z kilku epizodów podejmujemy też pewną decyzję. To, jakich wyborów dokonamy, determinuje, które zakończenie zobaczymy.
Więc chodź, pomaluj mój świat, drukarskim tuszem i grubą kreską
Podobnie do swojej poprzedniczki Forgive Me Father 2 zachwyca oprawą audiowizualną. Myślę, że nie przesadzę, jeżeli powiem, że to jedna z najładniejszych gier tego roku. Ostra kreska, tłuste obwódki i żywa paleta kolorów sprawiają, że na tę produkcję patrzy się z niekłamaną przyjemnością. Już pierwsza część robiła w tym aspekcie ogromne wrażenie. Jednak to, co gdańszczanie wyczarowali w sequelu sprawia, że ręce same składają się do oklasków. Modele postaci, broni czy elementów otoczenia są wykonane fenomenalnie. Posiadają też zdecydowanie więcej detali oraz wyraźnie płynniejsze animacje. Dla mnie rewelacja!
A skoro przy wizualiach już jesteśmy, to nie mogę nie wspomnieć o projektach lokacji. Te, ogólnie rzecz biorąc, są większe i prezentują się świetnie. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie tonące we mgle miasteczko, pewna katedra oraz siedziba Wielkich Przedwiecznych. Chociaż nie obyło się bez potknięć. Bo obok tego mamy kilka miejscówek, które aż za bardzo toną w mroku. No i jest jeszcze ten jeden etap w przedostatnim akcie gry, którego czytelność pozostawia wiele do życzenia. Serio, dostrzeżenie przeciwników w gąszczach kolorowych krzewów i grzybów graniczy z cudem. Na szczęście to nieliczne przypadki.
Udźwiękowienie stoi na dobrym poziomie. Spluwy brzmią odpowiednio mocno, zaś przeciwnicy wydają charakterystyczne odgłosy, które pozwalają ich zidentyfikować z wyprzedzeniem. Muzyka przez większość czasu jest nastrojowa. Jedynie w momentach bardziej intensywnych potyczek przygrywa nam heavy metalowy łomot. I tutaj coś mi lekko zgrzyta. Bo o ile ta mocna muzyka dobrze koreluje z dynamiczną akcją, to już niekoniecznie z klimatem gry. Trochę szkoda, że nie pokuszono się o jakieś niepokojące brzmienia w stylu Nine Inch Nails z pierwszego Quake’a.
Zamienił stryjek siekierkę na kijek
W ogólnych założeniach Forgive Me Father 2 nie różni się za bardzo od swojej poprzedniczki. Ponownie mamy do czynienia z szybkim i wymagającym shooterem. O ile szkielet rozgrywki pozostał ten sam, tak okalająca go reszta doczekała się pewnych modyfikacji. Nie wszystkie z nich wyszły bezbłędnie, ale nie uprzedzajmy faktów i przyjrzyjmy się im po kolei. Kompletnej przebudowie uległy systemy umiejętności oraz uzbrojenia naszego bohatera. Znane z pierwszej części szaleństwo, akcesoria i drzewko zostały zastąpione przez o wiele prostszy zestaw kart. Oferują one zdolności pasywne i aktywne. Pasywne działają przez cały czas, zaś aktywne tylko wtedy, gdy korzystamy z mrocznej księgi. Talię rozbudowujemy wraz z postępami w przygodzie.
W dowolnym momencie możemy korzystać tylko z trzech kart i to zdecydowanie za mało. W pierwszej części mogliśmy stworzyć pewien build postaci, czego tutaj nie uświadczymy. Forgive Me Father 2 jest grą na tyle trudną, że szerszy wachlarz dostępnych umiejętności nie zachwiałby balansem rozgrywki. Także niestety w tej materii zalicza ona spory regres. Nowy system uzbrojenia to chyba moja ulubiona zmiana w stosunku do oryginału. Spluwy zostały podzielone na sześć kategorii. Z każdej z nich możemy nieść po jednej sztuce. Dodatkowy rynsztunek kupujemy za znajdywane tu i ówdzie specjalne tokeny. Spośród odblokowanych gnatów możemy dowolnie skompletować swój arsenał. I jest to pomysł, który bardzo przypadł mi do gustu.
Same giwery są niezwykle pomysłowe. Naprawdę, chylę czoła przed kreatywnością twórców. Standardowe uzbrojenie dosyć szybko ustępuje pola bardziej osobliwym egzemplarzom. Bo co powiecie na mackowatego gluta strzelającego naprowadzanymi pociskami lub inne nieboskie stworzenie, które pluje wybuchowymi kulami? Takich wariactw jest tutaj całkiem sporo i to się naprawdę ceni. Jedyną wadą tego systemu są wspomniane tokeny. Większość z nich znajdziemy bez problemu, ale część została całkiem sprytnie ukryta. Jeżeli nie jesteście najlepsi w szukaniu sekretów, to nie uda Wam się wypróbować całego asortymentu.
No ogólnie to chodzisz i zabijasz
Walka jest wymagająca i stanowi rdzeń rozgrywki. Poza tym szukamy kolorowych kluczy, zaś w ramach odskoczni rozwiązujemy proste zagadki środowiskowe. Podobnie do oryginału Forgive Me Father 2 konfrontuje nas z szerokim wachlarzem wszelakiego plugastwa. Nawet szeregowi przeciwnicy stanowią tutaj realne zagrożenie. Ich podstawowym zadaniem jest zajęcie uwagi gracza, aby ich groźniejsi koledzy mogli mu bardziej dokopać. Niektórzy wrogowie to prawdziwe wrzody na tyłku. Rozpoznawanie najgroźniejszych kreatur oraz ich szybka likwidacja to kluczowa kwestia w przetrwaniu. Przez większość czasu walczymy z niewielkimi grupkami. W obrębie każdego etapu trafimy również na sekcje arenowe, które przysparzają bardziej intensywnych wrażeń. Pewnym rozczarowaniem są potyczki z bossami. W porównaniu do tych znanych z jedynki są one wyraźnie prostsze. Dość powiedzieć, że grając na przedostatnim poziomie trudności, każdego z szefów udało mi się pokonać przy pierwszym podejściu.
Niemniej zginąć tutaj całkiem łatwo. Nie dość, że złole biją bardzo mocno, to jeszcze sama gra lubi czasami sięgnąć po tanie chwyty. Mam na myśli głównie sytuacje, w których za naszymi plecami nagle respi się grupa wrogów. Na szczęście tym razem nie pożałowano nam ołowiu, jak miało to miejsce w poprzedniczce. Z każdą zasadzką możemy się uporać bez zmartwień w postaci świecących pustkami magazynków. Irytuje tylko rozmiar znajdziek, który często utrudnia identyfikację typu amunicji, którą podnieśliśmy.
Modyfikacji uległ także sposób zapisu rozgrywki. Niezbyt liczne kapliczki zastąpiono manualnymi save’ami oraz systemem automatycznych punktów kontrolnych. Tę zmianę poczytuję grze na wielki plus, bo ratuje nas przed niepotrzebną frustracją. W jedynce kilkukrotnie zdarzyło mi się stracić sporo progresu, czy to z powodu nieudanej walki, czy źle wymierzonego skoku na jakąś platformę. Szczerze mówiąc, same punkty kontrolne są na tyle gęsto rozsiane, że opcja zapisu w dowolnym momencie to już rozpusta. No, ale przecież zawsze można z niej nie korzystać.
W tym szaleństwie nie do końca jest metoda. Forgive Me Father 2 – finalne wrażenia z gry
Po ukończeniu kampanii solowej, co zajęło mi około 10 godzin, można spróbować ponownego podejścia w trybie Nowej gry+. Ten wariant rozgrywki pozwala na mocne spersonalizowanie pewnych aspektów zabawy. Przykładowo, danie sobie nieskończonej amunicji i wyłączenie przeładowania owocuje wspaniałymi rezultatami. Jest to rzecz niewątpliwie dobra dla osób, które lubią maksować gry. Wszelkiej maści modyfikatory pozwalają szybciej uporać się z przeciwnikami, dzięki czemu mamy więcej czasu na szukanie sekretów lub zniszczenie wszystkich zegarów. To również gratka dla amatorów ekstremalnych doznań, bo nic nie stoi na przeszkodzie, żeby podkręcić statystyki naszych wrogów. I to w gruncie rzeczy wszystko, ponieważ nie uświadczymy tutaj ani multiplayera, ani znanego z jedynki trybu hordy.
W ogólnym rachunku zysków i strat omawiana produkcja wychodzi obronną ręką. Trudno jednocześnie nie odnieść wrażenia, że przepalono drzemiący w niej potencjał. Wprowadzone zmiany niby eliminują wady poprzedniczki, ale z drugiej strony niepotrzebnie spłycają pewne aspekty rozgrywki. System rozwoju tym razem nie zamiera z powodu zawyżonych progów punktowych, ale jego zamiennik nie pozwala nam na zbyt wiele. Zamiast kilku specjalnych zdolności tutaj mamy tylko jedną. Spluw jest więcej i są bardzo pomysłowe, ale jeżeli nie liżesz ścian, to nie pobawisz się wszystkimi.
A zatem czy polecam ten tytuł? Ogólnie rzecz biorąc – tak. Wymienione bolączki nie rujnują bowiem całego doświadczenia. Sprawiają bardziej, że gdzieś z tyłu głowy tłucze się myśl, że mogło to wyglądać o wiele lepiej. I wielka szkoda, bo ponownie dostaliśmy przyjemną i pięknie opakowaną produkcję, która momentami potyka się o własne nogi. Mam nadzieję, że ta recenzja będzie dla Was pomocna w podjęciu decyzji o zakupie Forgive Me Father 2.