Chciałam symulator chodzenia, a dostałam zawału serca. Firewatch – recenzja

Zrzut ekranu przedstawiający wieże patrolową z błękitnym niebem w tle.

Czy wam też zdarza się marzyć czasami o ucieczce? Wyjechać samemu w głąb dziczy, gdzie moglibyście bezprecedensowo nacisnąć „pauzę” w swoim życiu? O tym, jak paranoiczne może być to doświadczenie przeczytacie w recenzji Firewatch.


Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam kino gier umysłowych. Jest coś ekscytującego w byciu w ciągłej niepewności, będąc wystawionym na zabawę twórców. Łączenie elementów, które z pozoru mogą wydawać się bardzo losowe i bez znaczenia dodaje dodatkowego ożywienia. Dlatego nie zdziwiłam się, kiedy gry pokroju mind-game również wzbudziły we mnie takie odczucia. Właśnie tak jest z tytułem Firewatch, którego dotyczy dzisiejsza recenzja. Jednak czy w tej grze jest coś więcej?

Zrzut ekranu przedstawiający malowniczy krajobraz, płynącej rzeki otoczonej lasem.

Uciekamy w dzicz!

Nie powiem, zdziwiłam się całkiem mocno, gdy na ekranie, zamiast właściwej rozgrywki, pojawił się długi tekstowy wstępniak, zupełnie jak z gry rodem z lat 70. Zarysowuje on nam postać naszego bohatera, Henry’ego, który między przerywnikami tekstowymi zmierza do samego centrum dziczy. Wiódł on proste, ale szczęśliwe życie do czasu, aż jego wybranka zaczęła chorować na demencję. Jego świat powoli zaczął się walić, a nasz bohater postanowił zatrudnić się jako obserwator w parku narodowym.

Cel naszej gry jest prosty – mamy patrolować puszczę oraz starać się uchronić ją przed ogniem. I tak właśnie znajdujemy się w malowniczym Wyoming, gdzie naszym zadaniem jest pilnowanie pożarów, o które w okresie suszy nietrudno. Brzmi całkiem sielankowo, prawda? Tylko my, natura i całkiem prosta praca. Cóż, nie mogłam się bardziej mylić. Podczas właściwej rozgrywki, czyli patrolowania, zostajemy wystawieni na serię bardzo dziwnych incydentów. Owe zdarzenia w połączeniu z enigmatycznymi postaciami i tajemniczymi znajdźkami powodują, iż zaczynamy wątpić we wszystko. Dosłownie wszystko. 

Zrzut ekranu pokazuję wieże obserwacyjną w nocy, za którą wyłania się księżyc.

Gra mąci nam w głowach

Nie bez przyczyny wspomniałam na początku o kinie gier umysłowych. Zjawisko to spopularyzowało się wraz z rozwojem kina artystycznego i znajduje się w piku swojej popularności. Jako że gry, chcąc nie chcąc, posiadają cechy filmowości, nieuniknione było, iż owy zabieg powędruje do świata rzeczywistości wirtualnej. Ogromnie cieszę się, iż tak się stało, gdyż Firewatch nie byłby tak dobrym tytułem bez cech swoistych dla mind-game movies. Firewatch z pozoru wydaje się zwykłym walk-simulatorem, opatulonym przytulną, bajkową scenerią i cudownie żywą kolorystyką, jednak kryje się w nim drugie, intrygujące dno.

Fabuła owiana jest w pierwszej kolejności enigmatycznością, która z czasem przeobraża się w tajemniczość. W pewnym momencie jednak odczuć można nawet paranoję i strach! Pod tym względem gra przypomina mi odrobinę Heavy Rain, którego recenzję znajdziecie tutajMimo iż gracze domyślają się, że w Firewatch nie da się zginąć, to atmosfera jest zbudowana tak autentycznie, iż fakt ten nie ujmuje w żaden sposób uczuciom niepokoju. Jeśli nie lubujecie się w horrorach, ale lubicie czasami poczuć dreszczyk emocji – Firewatch jest dla Was!

Zrzut ekranu przedstawia mapę oraz kompas, trzymane przez głównego bohatera gry Firewatch.

Audiowizualne cudowności

Nie byłabym sobą, gdybym nie stworzyła wywodu na temat oprawy audiowizualnej, a zaznaczę jest o czym mówić! Podczas rozgrywki momentalnie zostałam pochłonięta przez dzikie Wyoming i absolutnie nic nie mogło wyrwać mnie z tej przepięknej, pocztówkowej scenerii. Już na samym początku można odczuć, jak wizualia wciągają nas w ten bajkowy, troszkę rysunkowy, a jednak żywy świat. Oszałamiająca kolorystyka i świetnie wykonane promienie światła nie są tylko walorami czysto estetycznymi, ale również przykładają swoją cegiełkę do budowania światoopowieści. Oszałamiająca grafika nie jest jednak skutkiem wygórowanych wymagań sprzętowych, a bardzo dopracowanej stylistyki. Świetny balans kolorystyczny między błękitnymi porankami, a pomarańczowymi zachodami słońca robi świetną robotę. 

Warstwa audialna idealnie komponuje się z przedstawioną nam przestrzenią. Mimo iż ścieżka dźwiękowa jest uboga, to muzyka pojawia się w idealnych momentach. Brak soundtracku w tle nie przeszkadza. Dźwięki otoczenia, takie jak szelest liści czy odgłosy kroków, pełnią kluczową rolę w zanurzeniu się w historię. Sprawia to, że Firewatch nie jest tylko grą do oglądania, ale również daje szerokie pole do zanurzenia się w świecie przedstawionym.

Zrzut ekranu przedstawia zachód słońca nad wzgórzem.

Symulator chodzenia? A może visual novel?

Absolutnie nie dziwi mnie, iż owa gra jest określana mianem symulatora chodzenia. W rzeczywistości podróżowanie to jeden z istotniejszych elementów mechaniki, stanowiący coś w stylu trzech czwartych całej rozgrywki. Mimo iż nie zawsze było to przyjemne i momenty frustracji dawały o sobie znać, to ostatecznie i tak pojawiało się poczucie satysfakcji wynikające z progresu fabularnego. Jednak tak samo, jak określiłabym grę Firewatch mianem walking-simulatora, tak samo przypisałabym mu etykietę powieści wizualnej. Co prawda, mamy mnogość opcji dialogowych, jednak na dobrą sprawę nie są one kluczowe.

Fundamentalnym elementem jest historia i to, co zmotywowało do jej powstania. Dlatego, jeśli jesteście zainteresowani Firewatch, miejcie na uwadze, iż nie jest to gra z mnogością zakończeń. Nie zaskoczy Was epickimi zwrotami akcji jak np. God of War Ragnarök, którego recenzję znajdziecie tutaj. Jest to opowieść wizualna, do tego z kategorii poważnych i melancholijnych. Jednak znajdziecie momenty, w których serce zabije Wam szybciej!

Zrzut ekranu przedstawia leśną ścieżkę, ze stojącą obok tablicą informacyjną.

Tak mile zaskoczona nie byłam dawno! Firewatch – finalne wrażenia

Zdecydowanie nie żałuję zakupu tej gry. Z pewnością spełniła ona wszystkie moje oczekiwania. Świat zbudowany jest bardzo autentycznie i nie wyłapałam żadnego elementu, który zepsułby mi immersję podczas rozgrywki. Odczuć można również, iż fabuła została zaprojektowana starannie i szczegółowo, tak abyśmy podróżowali po otoczeniu w ciągłej niepewności. Nawet zakończenie, które dla wielu było iście niesatysfakcjonujące i doczekało się wielu zarzutów o „lenistwie i „nierzetelności, w moim odczuciu pasowało do całej historii głównego bohatera i dało pole do szerokiej interpretacji. Myślę, iż taki zabieg przypadł graczom do gustu, biorąc po uwagę bardzo pozytywne recenzję na platformie Steam. Jedynym, całkiem niedużym problemem, jaki napotkałam w Firewatch, to nieczytelność niektórych lokacji. Były momenty, gdy nie za bardzo orientowałam się, jak wyjść czy jak dostać się do danego miejsca ze względu na mnogość ścieżek, gdzie tylko jedna okazywała się być tą właściwą.

Jeśli lubicie nieoczywiste produkcje, które zmącą Wam w głowie do momentu, aż nie zaczniecie wątpić we wszystko i wszystkich, tytuł ten zdecydowanie może przypaść Wam do gustu.

Daję Firewatch solidne 8/10 i lecę polecać grę znajomym, którzy nie mają pieniędzy na feriowy wypad w góry, a chcieliby znaleźć się pośrodku natury!

Scroll to Top