W latach 2000-2010 dokonano niezwykłych przemian technologicznych. Sprawdźcie, czy dacie radę oprzeć się nostalgicznemu powrotowi do przeszłości.
Jako rocznik 1999 moje pierwsze spotkanie z grami wideo z tamtego okresu nie było synchroniczne z ich premierami. Co prawda, nie dorastałam z nimi ramię w ramię, ale to one ukształtowały mnie jako gracza. Poniżej znajdziecie 5 tytułów, które są najbliższe mojemu sercu. Jeśli chcecie wiedzieć, jak wpłynęły na rynek i postrzeganie tej formy rozrywki, zapraszam do dalszej lektury.
5 gier, które ukształtowały moje dzieciństwo
Trudno w jednym miejscu zebrać wszystkie popularne produkcje tamtych czasów, dlatego skupiłam się na tych, które najmocniej zapadły mi w pamięć.
Mając jakieś 11 lat, dostałam PSP – przenośną konsolę marki Sony. Od tego momentu moja codzienność zyskała dodatkowy wymiar. Rozstawałam się z nią chyba tylko na czas czytania książek, i oczywiście szkoły. Kilka lat później do naszego domu zawitała konsola PS2, która zjednoczyła całą rodzinę. Jako najstarsza z rodzeństwa za punkt honoru wzięłam sobie udzielanie moim braciom życiowych lekcji, jak zwalić przeciwnika z nóg. Oczywiście, naszym polem bitwy był Tekken 5, który od lat ma specjalne miejsce w moim serduszku. W przerwach od niego ścigaliśmy się z policją w GTA: San Andreas i ogrywaliśmy na kompie World of Warcraft. A kiedy finalnie mogłam cieszyć się samotnością, włączałam The Sims 2 i 3 (pozdrawiam mojego brata, któremu nie chciałam udostępniać kodów dla ułatwienia rozgrywki. W końcu namęczyłam się, aby je wszystkie znaleźć i ani myślałam o dzieleniu się). To były czasy!
Kiedyś to było, a teraz nie ma
Początek nowego tysiąclecia był nie tylko czasem zmian telefonów typu cegła w gadżety rodem z filmów sci-fi. Technologia w branży gier wideo przeszła własną ewolucję. Wprowadzono nowe konsole, które pozwoliły na niemożliwe dotąd rozwiązania. Można było porzucić rozrywkę dostępną głównie na automatach w salonach na rzecz takiej, którą każdy mógł mieć w domu.
Był to również czas, w którym cyfrowe produkcje zaczęły być traktowane poważniej – jako środek międzykulturowej komunikacji i wielopokoleniowej edukacji. Do społecznej świadomości coraz bardziej docierało, że gaming stawał się nie tylko formą spędzania czasu po pracy czy szkole, ale również stylem życia i wykonywaną profesją.
Gry z dzieciństwa – technologiczne cuda
Tekken 5 wprowadził znaczące ulepszenia graficzne i mechaniczne, odświeżając serię i przywracając ją do korzeni bijatyk. Usprawnienia w rozgrywce, takie jak bardziej płynne przejścia między ciosami i zniwelowanie nierównego terenu z poprzedniej wersji, uczyniły walkę bardziej dynamiczną i sprawiedliwą.
World of Warcraft zrewolucjonizował gatunek MMORPG, wprowadzając rozległy, otwarty świat z bogatą narracją i głębokim systemem questów. Pozwoliło to na tworzenie silnych, globalnych społeczności graczy. Pod względem rozbudowy świata, rozwoju postaci czy interakcji z innymi graczami, WoW stał się wzorcem dla przyszłych gier tego typu.
Grand Theft Auto: San Andreas poszerzył granice gier w otwartym świecie. Edycja zaoferowała niezrównaną wolność eksploracji i interakcji z dynamicznym środowiskiem. Gra pokazała, jak rozległe i złożone mogą być wirtualne światy, wpływając na rozwój przyszłych gier sandboxowych. Z jej pomocą gry akcji stały się bardziej immersyjne, z zaawansowanymi fabułami i rozbudowanymi światami, co zachęcało graczy do eksploracji i angażowania się w narracje na niespotykaną dotąd skalę.
The Sims 2 i The Sims 3 ukazały nowy pogląd na gatunek symulacji życia. Wprowadziły cykle dorastania, trójwymiarową grafikę i otwarte światy, co pozwoliło na jeszcze większą personalizację i interakcję z ich wirtualnymi protegowanymi. Pokazały, jak zaawansowane mogą być symulacje społeczne, umożliwiając graczom eksperymentowanie z życiem w kontrolowanym przez nich środowisku. Seria The Sims wpłynęła na kulturowe postrzeganie gier wideo, prezentując je jako formę ekspresji i kreatywnego zasobu, który edukuje w niemal każdym życiowym zakresie.
Pożółkła obudowa i myszka z kulką
Z sentymentem wspominam szalone lata, kiedy odpalanie komputera często przypominało wyprawę do Zakazanego Lasu. Czasami, kiedy rodzice obdarzali mnie kolejną karą albo po prostu chcieli, żebym zabrała się za coś „pożytecznego”, musiałam przechodzić przez cały rytuał włączania sprzętu. Oczywiście w starych komputerach przy ich starcie trzeba było nastawić się na usłyszenie głośnego „beep”. Był to krótki, ale zdradziecki sygnał, który moi rodzice mogli bez problemu usłyszeć w sąsiednim pokoju. Decydowałam się wtedy na minikoncert – włączałam muzykę, szurałam meblami, otwierałam okna, wszystko po to, aby zagłuszyć irytujący odgłos.
Gdy już udało mi się bezpiecznie uruchomić maszynę, zagłębiałam się w świat Simsów. Do dwójki dodatków było co niemiara, więc mama obiecała mi je kupować w zamian za dobre oceny i świadectwo z paskiem. I tak powolutku moja kolekcja się powiększała. Pamiętam, że moim ulubionym dodatkiem były Podróże. Szczególnie uwielbiałam wakacje na kempingu, gdzie mogłam rzucać do celu siekierami, wysłuchiwać legend powtarzanych przez tubylców czy objadać moje simy pancakesami z klonowym syropem. Choć The Sims 3 przyniosło znaczne ulepszenia graficzne i nowe opcje rozwijania kariery oraz eksploracji świata, to właśnie The Sims 2 zostawiło największy ślad w moim sercu. Bezcenne wspomnienia z dzieciństwa. A jeśli jesteście ciekawi, dlaczego fabuła w tej 20-letniej odsłonie jest lepsza od tej w najnowszej części, przeczytajcie tekst naszej Nepti.
Uważaj, żeby się nie przegrzał
Zabawa w dżungli to gra z 2006 roku, która była dla mnie jedną z lepszych rodzinnych rozrywek. Odpalaliśmy ją na PS 2, do której były dołączone specyficzne, podłużne kontrolery buzz. Każdy z nas wcielał się w jedną z kolorowych małpek: pomarańczową, niebieską, zieloną i żółtą. Barwa ich futer odpowiadała tym na kontrolerach. Była to typowa zręcznościówka z serią minigier. Trzeba było manewrować po dzikiej dżungli – przerzucając się bombą, zjeżdżając po pniu, grając w owocowe memory itd. Wymagała nie tylko refleksu, ale i umiejętności przewidywania ruchu przeciwnika. Prześcignięcie taty w tej grze było prawdziwym wyzwaniem. Pamiętam, jak kolaborowaliśmy ze sobą, byle strącić go z topowej pozycji. Jak tylko udało się wygrać komuś innemu, krzyczeliśmy z radości jak prawdziwe dzikie zwierzęta.
Po tych zmaganiach, przechodziliśmy do świata Tekkena. Naszym największym wyzwaniem był turniej, w którym końcowym bossem był Jinpachi Mishima. Nie dość, że wyglądał strasznie, to pamiętam, że wygranie z nim walki było ultratrudne i musieliśmy przechodzić grę od nowa dziesiątki razy. Tekken był dla mnie dobrą okazją do upustu emocji. Te epickie turnieje, gdy któreś z nas odkrywało kolejne mocarne combo na Devil Jinie czy Yoshimitsu, to wspomnienia, które są we mnie zakorzenione naprawdę głęboko. Z pewnością ukształtowały mój growy gust.
Czy gry dalej tak cieszą?
Dobre pytanie. Kiedy byłam dzieckiem, spędzanie czasu w wirtualnych światach było dla mnie głównie rozrywką, o której marzyłam po przyjściu do domu. Zmęczona szkołą chciałam jedynie zanurzyć się w kolorowym świecie Spore i postrzelać z bratem w Battlefield 2 i Quake’u. Nie odczuwałam przebodźcowania grami. Poza tym, pod nadzorem rodziców, czasu na nie nigdy nie było za dużo. Pewnie dobrze znacie sytuację, w której trzeba było im tłumaczyć, że gry to nie jest jedynie strata czasu i szybka droga do utraty wzroku.
Teraz, gdy mam te 20 kilka lat, często zdarza mi się odczuwać znużenie przy przeglądaniu nowych pozycji. Żyjemy w czasach, w których niemal każdy ma stały dostęp do internetu. Nowe tytuły, recenzje, zwiastuny, to wszystko zalewa nas z każdej strony. Kiedyś nie miałam problemu z sięgnięciem po kolejną grę. Dzisiaj przyłapuję się na tym, że kalkuluję czas jej trwania. Czy jest RPG-iem, który ma setki zadań pobocznych czy może szybszą platformówką. Dziecięca ekscytacja zaczyna być tłamszona przez realia życia. Czy to znaczy, że moja pasja słabnie? Czy może życie zwyczajnie podsuwa mi inne priorytety?
Oczywiście nadal zdarzają się dni, podczas których marzę o eksploracji wirtualnych światów oraz oglądam najnowsze recenzje gier. Muszę się jednak na nowo uczyć, że odczuwanie znużenia i przesytu jest również czymś normalnym. A jeśli zmagacie się z podobnymi przemyśleniami, Piotr w swoim tekście świetnie rozłożył je na czynniki pierwsze.