Rzuciłeś klątwę na brata, to się teraz martw. Max: The Curse of Brotherhood – recenzja gry

Screen z gry "Max: The Curse of Brotherhood", na obrazku widzimy rudowłosego bohatera oraz tajemniczą postać o siwych włosach. Wokół nich znajdują się stare księgi.

Co się może stać, gdy niesforny dzieciak wkurzy swojego starszego brata? Na przykład może oberwać wypowiedzianą przez niego klątwą i przenieść się do innego wymiaru pełnego potworów, pułapek i niebezpieczeństw. A potem czekać na ratunek. Jak się potoczyła dalej ta historia, dowiesz się po uruchomieniu Max: The Curse of Brotherhood – recenzja natomiast wyjaśni Ci, komu szczególnie polecamy ograć ten tytuł.

W Max: The Curse of Brotherhood wcielamy się w postać spieszącego bratu na ratunek Maxa. Nic dziwnego, typek czuje wyrzuty sumienia po numerze, jaki odwalił. Ale choć w trakcie rozgrywki dzieciak wykazuje się niebywałą odwagą, do samego końca pozostaje dla mnie wyjątkowo antypatyczną postacią, której kibicuję wyłącznie dlatego, że sama nią steruję.

Osobiste sympatie warto jednak odsunąć na bok. Ostatecznie nie one są w graniu najważniejsze.

Screen z gry "Max: The Curse of Brotherhood", na obrazku widać chłopca zwisającego na linie nad przepaścią.

Max: The Curse of Brotherhood – krótkie przedstawienie gry

Omawiany tytuł to dynamiczna gra zręcznościowa kryjąca w sobie elementy logiczne. Na naszego bohatera czekają liczne zagadki do rozwiązania – wszystko po to, by móc wciąż posuwać się naprzód. Czasem więc przyjdzie nam przesunąć skrzynię czy korzeń. Innym razem tak wprawić w ruch wielki głaz, aby zdemolował on kawałek świata i pozwolił przedrzeć się przez pułapkę. Warto zauważyć, że łamigłówki te nie są specjalnie wymyślne czy bardzo wymagające. Spokojnie poradzą sobie więc z nimi nawet mniej wytrawni gracze.

Tym, co czyni ten tytuł wyjątkowym, jest jednak możliwość ingerowania w architekturę otoczenia. A ściślej: rysowanie przy użyciu magicznego pisaka. W ten sposób tworzymy gałęzie, liany czy kamienne wieże, które pomagają nam w poruszaniu się po okolicy. Albo w ładowaniu przeciwników w kłopoty.

Na obrazku widać postać chłopca stojącego nad przepaścią. Przed nim rozciąga się morze czerwonych kłączy.

Magiczny flamaster i jego (nie)moc

Mimo iż mówimy o grze z odległego 2013 roku, traktuję ten dodatek jak swego rodzaju innowację. Rzadko ogrywam na konsoli Nintendo Switch tytuły, które wymagają korzystania z ekranu dotykowego. Ba, w 14 odcinku grajmerkowego podcastu – konsole kontra pecety – zauważyliśmy, iż wiele gier po prostu tej funkcji nie oferuje. W przypadku Max: The Curse of Brotherhood opcje dotykowe są bardzo ważne. Tutaj ujawnia się jednak jeden z problemów gry. Korzystanie z flamastra z reguły wymaga solidnej precyzji, tymczasem funkcja ta lubi płatać figle. Tu coś nie styka, tam się przesuwa, tu nie działa. Bywały momenty, w których mój poziom irytacji wyskakiwał poza skalę tak mocno, że po prostu odkładałam konsolę. Po co mamy cierpieć, i ona, i ja?

Niemniej – bardzo doceniam tę możliwość sterowania grą. Nie możemy co prawda zrobić tu nic kreatywnego – jak to ma miejsce na przykład w Concrete Genie. Ale i tak bardzo doceniam fakt, iż gra angażuje użytkowników w taki właśnie nietypowy sposób.

Screen z gry "Max: The Curse of Brotherhood", na obrazku widać zieloną krainę oraz fragment magicznego flamastra, którym sterujemy w grze

Co zagrało, a co nie

Choć dopiero co byłam pod wrażeniem innego tytułu wydawanego przez Wired Productions – Tin Hearts ten nie wzbudził we mnie tylu pozytywnych emocji.

Niewątpliwym plusem gry jest jej dobre udźwiękowienie. Wszelkie dźwięki otoczenia – walące się kamienie, naciągające się liny, łamiące deski – są doskonale oddane. Twórcy Max: The Curse of Brotherhood zadbali nawet o voice acting, tyle że… nie pokusili się tutaj o żadną kreatywność. Postacie mówią niewiele, często są to stęki czy jęki, a przecież można im było wsadzić w usta nieco więcej słów.

Innym elementem, który nie przypadł mi do gustu, jest grafika. Przy czym gameplaye z YouTube’a pokazują, że gra potrafi wyglądać ładnie na dużym ekranie. Jednak nie na Switchu. Tutaj i kolorystyka, i oddanie detali, i szeroki plan wypadają po prostu słabo. Nawet jeśli weźmiemy poprawkę na fakt, iż w 2024 gra ta staje się nastolatką… i tak uważam, że nie ma dla niej w tym względzie usprawiedliwienia.

Brak ciekawej czy choćby wpadającej w ucho muzyki uważam za kolejny kamyczek w ogródku omawianej gry.

Co do plusów natomiast uważam, że świetnie odnajdą się tutaj miłośnicy dynamicznych produkcji. Max: The Curse of Brotherhood to zręcznościówka z krwi i kości. Trzeba być tu szybkim, sprytnym i precyzyjnym. Nie nadążasz? Trudno, po prostu licz się z cofnięciem fragmentu historii i spróbuj znów. I znów. Przyznaję, że bardziej wymagające fragmenty rozgrywki sprawiły mi dużo satysfakcji. Lubię ten moment, gdy po kolejnym upadku adrenalina zaczyna mnie nakręcać do działania. Czasem okazuje się, że szósta próba przynosi efekt. A czasem – że kombinowałam nie tam, gdzie powinnam, bo droga wyjścia z sytuacji jest zupełnie inna.

Screen z gry "Max: The Curse of Brotherhood", na obrazku widać chłopca wiszącego na linie, pod nim znajduje się skrzynia, po której wdrapał się na górę

Można było inaczej

Ciekawostką pozostaje fakt, iż Max: The Curse of Brotherhood jest następcą innego popularnego tytułu. Chodzi mianowicie o Max & The Magic Marker, platformówkę wydaną w 2010 roku na pecety i Wii.

Zupełnie szczerze przyznaję, iż nie kojarzyłam tego tytułu, ale… rzuciłam na niego okiem i przepadłam! Może wyjdę na sentymentalną marudę, ale prosta, komiksowa grafika pierwowzoru ujęła mnie dużo bardziej. Operowanie pisakiem także miało więcej do zaoferowania. Poprzednik wygląda także na grę nieco zabawniejszą, a przez to przyjemniejszą do ogrywania.

W przypadku Max: The Curse of Brotherhood miałam niestety wrażenie, iż sztampowa fabuła ani nie bawi, ani nie ciekawi. Ot, historyjka jakich wiele, którą opowiemy jednym zdaniem i przejdziemy w parę godzin. A potem na zawsze odeślemy ją do krainy wiecznego zapomnienia.

I to nie jest tak, że mam temu tytułowi szczególnie dużo do zarzucenia. Uczciwie biorę także pod uwagę fakt, iż nie jest to tytuł z ostatnich lat. Istnieje jednak ogrom gier zręcznościowych nawet starszych od tej, które oferują ciekawszą rozgrywkę. Istnieje też ogrom starych i nowych gier logicznych, które rzeczywiście stawiają przed nami liczne wyzwania. Pod żadnym z tych kątów Max: The Curse of Brotherhood nie wyróżnia się spośród tłumu.

Jest tutaj jeden kluczowy element, który sprawia, że warto się temu tytułowi przyjrzeć bliżej.

Na obrazku widać chłopca stojącego na ogromnym wzniesieniu. Wokół widać zielony las

Czy Max: The Curse of Brotherhood jest grą dla dzieci?

Ponieważ granie w gry wideo z dziećmi jest dla mnie istotnym zagadnieniem, mocno przyglądam się każdej grze pod tym kątem. W przypadku Max: The Curse of Brotherhood mamy do czynienia z pouczającą historią, z której dziecko dowie się na przykład:

  • jakie konsekwencje mogą nieść jego czyny,
  • na czym polega rola starszego rodzeństwa,
  • jak rozwiązywać problemy,
  • w jaki sposób różnymi ścieżkami docierać do celu.

Dodatkowo gra nie zawiera większych elementów przemocowych. Pokonywanie przeciwników wymaga sprytu, a nie bezpośredniego stawania do walki. Łatwo co prawda z krzykiem spaść w przepaść albo zostać wciągniętym przez wrogie kłącza, ale nie jest to nic strasznego.

Jestem przekonana, że dla dzieciaków będzie to tytuł odpowiednio zajmujący, kolorowy, ciekawy i ekscytujący. I być może tam, gdzie ja jestem zbyt stara i zbyt marudna, by nacieszyć się tą historią, młodsi gracze przepadną w niej bez reszty.

Screen z gry "Max: The Curse of Brotherhood", na obrazku widać chłopca stojącego na stworze przypominającym żółwia. Wokół widzimy skały i piasek

Zostawmy to dzieciom. Max: The Curse of Brotherhood – wrażenia finalne

Choć sama nie zapiszę się do fanklubu Maxa, uważam że mamy do czynienia z grą dobrą dla określonego typu graczy. Po pierwsze: dobrze odnajdą się tutaj ci, którzy lubią dynamiczne gry zręcznościowo-przygodowe. Po drugie: dużo frajdy dostarczy ona dzieciom – w wieku od ośmiu lat w górę. Ma w sobie wszystko to, czego potrzeba młodym graczom do przyjemnego i niegłupiego spędzenia czasu z grą. Jak dla mnie – jest to ogromny plus Max: The Curse of Brotherhood, dlatego będę tę grę polecać. I to nawet jeśli sama odrobinę na nią narzekam.

Recenzja Max: The Curse of Brotherhood powstała dzięki uprzejmości Wired Productions.

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights