Mobilkowe klejnociki. Puzzle Quest 3 – recenzja gry

Za kryształkami znajduje się krasnolud, kobieta, rycerz oraz smok. W tle jest zamek.

O tym, że każdy dobry pomysł na grę to szansa na dodatkowe zyski dla twórców, przeczytacie w recenzji Puzzle Quest 3.

Nie tak dawno na portalu mogliście przeczytać tekst o rozszerzonej wersji protoplasty serii, czyli Puzzle Quest: The Legend Returns. O ile druga część rozwija opowieść, pozostając w gruncie rzeczy tą samą grą, produkcja z numerem „3” obiera zupełnie inny kierunek. Sama grafika z pewnością jest pewną sugestią, ale wejście w menu i pierwsze minuty z nią spędzone nie pozostawiają już żadnych wątpliwości. Omawiany tytuł zdaje się mobilką z krwi i kości. Jeśli zastanawiacie się, czy podejście do Puzzle Quest 3 wydrenuje Wam portfel, zapraszam do mojej recenzji.

Za darmo to uczciwa cena

Bez względu na to, czy gramy na telefonie, czy też korzystamy z wersji na dużą konsolę, produkt możemy pobrać bezpłatnie. Gdy już to zrobimy, tworzymy postać. W każdej z kilku dostępnych klas możemy wybrać kobietę lub mężczyznę i to by było na tyle w kwestii customizacji. Jak już osiągniemy tę trudną sztukę, trafiamy do menu, pełniącego funkcję huba. Póki co nie mamy zbyt wiele możliwości, jeśli chodzi o tryby rozgrywki, dlatego opowiem o nich w dalszej części tekstu. W związku z tym najlepiej rozpocząć naszą opowieść, czyli główną linię fabularną.

Tu pojawia się ważne novum. Zasadniczo to nadal gra polegająca na łączeniu kryształków. Tyle tylko, że zupełnie inaczej przebiegają pojedynki, gdyż trochę zmieniają się zasady. Plansze są większe i możemy przesuwać elementy także na ukos, a każda tura to kilka ruchów. Dopiero, gdy podejmiemy decyzję co do wszystkich, wskazane symbole znikają z ekranu. Oznacza to, że nieco inaczej planujemy kolejne ruchy. Czaszki nadal zadają obrażenia, jednak działają wyłącznie na wrogów. Ci z kolei potrafią nas skrzywdzić po połączeniu cząsteczek many – dla nas to zbieranie punktów do zaklęć, a dla nich forma ataku. To bardzo dynamizuje starcia, gdyż nasze punkty życia topnieją w zastraszającym tempie. Musimy zatem zastosować zasadę „najlepszą obroną jest atak” i jak najprędzej wyzerować antagonistę.

Kot stojący na dwóch łapach z mieczem, obok różne rodzaje pancerza i broni.

Pancerz na pancerzu

Jednakże, zwłaszcza na dalszych etapach gry, warto będzie skupić się także na poziomie many i czarach. W tej odsłonie każdemu zaklęciu odpowiada jeden kolor. Gdy zdobędziemy odpowiednią liczbę takich samych kryształków, możemy uderzyć w naszego rywala. Poziom obrażeń zależy również od tego, co jest słabym punktem przeciwnika. Tak czy inaczej, nim będziemy faktycznie pozbawiać go HP, musimy przebić się przez dwa pancerze. Jeden chroni przed atakami fizycznymi, drugi przed magią. My też takowe posiadamy, ale po kilku kolejkach możemy im już pomachać.

Na nasze statystyki bardzo duży wpływ ma ekwipunek. Każdy nowy nałokietnik, hełm, czy para butów to nie tylko podniesienie punktów naszej zbroi, co ma przełożenie w starciach, ale też indywidualne cechy. Wiele przedmiotów ulepsza naszą określoną zdolność lub wpływa na poszczególne czary. Tylko od nas zależy, jaki obierzemy klucz do kolejnych zwycięstw. Sama pilnowałam, by liczba punktów się zgadzała, reszta była dla mnie drugorzędna.

Niekończąca się opowieść

Oczywiście nasze starcia na planszach to nie turniej przesuwania klejnocików. Toczymy walki w określonym celu, gdyż gra posiada warstwę fabularną. W moim odczuciu jest ona nieciekawa, jednak twórcy okazali nam litość i pozwolili ją nam pomijać. Z redaktorskiego obowiązku powiem Wam o niej kilka słów. Akcja przenosi nas do Etherii, 500 lat po wydarzeniach z jedynki. Czerwony smok przed swoją śmiercią wypowiedział ważne, ale i enigmatyczne słowa. Z jakiegoś powodu odkrycie ich znaczenia zajmie nam aż 15 rozdziałów.

Mapa gry. Dużo wody, niewielkie wysepki, u góry interfejs gry.

Przejście każdego z etapów przekłada się na otrzymanie wsparcia od nowego sojusznika. Mogą oni nam wymiernie pomagać, np. tworząc bronie lub gromadząc jedzenie, ale też oferują także misje poboczne. Z całym szacunkiem dla narrative designera, są one tak samo pretekstowe, jak i główna historia. Najczęściej składają się na pogawędkę, dwa lub trzy pojedynki, mowę końcową i zbiór nagród. Warto jednak je ukończyć, gdyż dają dużo dobra naszemu bohaterowi, którego bez problemu klepie każdy, kto ma podobną liczbę punktów uzbrojenia.

Czuję się jak w kantorze

Nie jestem w stanie powiedzieć Wam, jaka jest waluta tej gry. Mamy naturalnie złoto (maksymalna liczba to 10000, chyba że wysupłacie prawdziwe i kupicie dostęp VIP), kryształy, jedzenie… Nie będę wymieniała dalej, ponieważ tekst straci przejrzystość. Wiele tych dóbr możemy wymieniać w różnych miejscach. W sklepie każdego dnia trafimy na nowe oferty, ale też na bieżąco możemy ulepszać naszą zbroję, zaklęcia czy zwierzaki, o których jeszcze wspomnę. Kryształy warto zachować na cięższych przeciwników. Gdy zginiemy w walce, możemy raz wydać ich 50 sztuk i wrócić do potyczki z pełnym paskiem HP oraz pancerzy.

Twórcy, by jak najdłużej zatrzymać nas przy sprzęcie, nie dają nam wszystkiego na od razu na tacy. Chcecie ulepszyć zwój, który podniesie Wasz poziom ofensywy? Potrzebujecie do tego złota, ale także specjalnych przedmiotów, które wpływają na atak. Jak je zdobyć? Czasem są w sklepie, czasem wypadną ze skrzynki. Zawsze możecie je kupić za pieniądze, tak tylko delikatnie przypominam o miniaturce kupca i napisie PS Store, ewentualnie odsyła do sklepu Play, jeśli korzystacie z mobilnej wersji. Jeśli komuś zależy na platynie lub zatnie się w jakimś miejscu, może poczuć znużenie powtarzalnością rozgrywki. Tym bardziej, że bez wydawania naszej prawdziwej waluty będziemy mieć pewne ograniczenia w dostępie do różnych trybów.

W opcjach multi w czarach pomagają nam także miniony. To stworzonka na wzór zwierząt, które – tak, zgadliście – możemy ulepszyć złotem i specjalnymi przedmiotami związanymi z nimi. Są dość urocze, ale jednak nie zastąpią porządnego pocisku, jaki daje klasyczne uderzenie czarem. Buffują naszą postać, co ma dla walki znaczenie marginalne. Patrząc na pewne ograniczenia w kwestii wykorzystania, miałam wrażenie, że dodano je nieco na siłę.

Walka na planszy. Po lewej stronie jedna z postaci, po drugiej smok. Na środku plansza z kryształkami.

Od przybytku głowa boli

Nie tylko nasza skarbonka jest ograniczona i nie pomieści więcej niż dziesięć koła. Musimy pilnować, by nie mieć za dużo ekwipunku oraz minionów. Jeśli kasa jest pełna, po prostu nie dostaniemy jej więcej. Gdy jednak dźwigamy za dużo żelastwa lub zwierzaków, musimy się ich pozbyć, nim przystąpimy do kolejnej walki. Dosłownie pojawia nam się informacja, by przejść do menu postaci i tam dokonać zniszczenia. Na szczęście nie jest to pozbawiona sensu czynność, gdyż wiąże się z tym uzyskanie niewielkiej liczby surowców.

Kolejna sprawa to mnogość trybów i opcji. Historia oraz wątki poboczne to zaledwie kropla w morzu. Im wyższy poziom będzie mieć nasza postać, tym większa dostępność rozgrywek. Możemy przejść dawne sezony (mają osobne trofea), iść na łowy (co walka wpada nam skrzynka), podejmować wyzwania czy toczyć boje w królestwie. O tym ostatnim niewiele, gdyż choć dołączyłam do niego pierwszego dnia gry, nie dostrzegłam żadnych sensownych zalet. Ot, coś w rodzaju gildii.

Wygląd ma znaczenie

Wysuwałam podobny zarzut przy okazji Mistrzów Quidditcha. Grafika mobilkowa nie pasuje mi do peceta i konsol. Oczywiście Puzzle Quest 3 broni się tym, że pierwotnie zostało wydane na Androida i iOS-a, ale to nadal infantylna sceneria, przywodząca na myśl dzieciaki grające w Brawl Stars. Może to kwestia subiektywna, ale wybitnie nie leży mi ten sposób animacji. Grafika nigdy nie stanowiła dla mnie wyznacznika jakości, jednak mimo wszystko nieco mierzi.

Menu gry. Na środku główna postać, obok informacje na temat jej statystyk.

Kciuk w dół kieruję także w stronę muzyki. To jedna z niewielu gier, w którą często grałam z wyciszonym dźwiękiem. A wspomnieć muszę, że wychowałam się na Pegazusie i zetknęłam się z wieloma produkcjami, w których za warstwę audio robiło kilka dziwnych onomatopei. Mimo to słuchałam tego i nie włączałam niczego innego w tle. Ogromny spadek jakości względem pierwszej części.

Love and hate relationship. Puzzle Quest 3 – finalne wrażenia z gry

Sama nie wiem, jak to podsumować. Gra ma trochę wad, brak logiki, ciągle chce wyciągnąć pieniądze. Mimo to mam w niej nabitą masę godzin (w momencie pisania 56, a gdy wprowadzałam ostatnie poprawki 67), ale nie zanosi się na to, by ta liczba się nie zmieniła. Pod względem znanego syndromu „jeszcze jednej walki” potrafi przykuć do konsoli na długi czas. Polecam, co nie oznacza, że nie będziecie się irytować, gdy jakiś przeciwnik postanowi roznieść Was jednym ciosem.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights