O tym, że uniwersum nie mogło się przydarzyć nic lepszego niż mariaż z Obsidian Entertainment, spróbuję Was przekonać w recenzji gry South Park: Kijek Prawdy.
Narzekałam na hack’n’slashowy Snow Day. Chwaliłam, lecz nie zachwycałam się Fractured but Whole. Przyszedł jednak czas na wskazanie wyraźnego faworyta wyścigu o tytuł najlepszej gry bazującej na „lekko” kontrowersyjnej kreskówce. To pierwszy tytuł, przy którym można było obserwować rękę twórców animacji, co sprawiło, że produkcja przesiąknięta jest charakterystycznym humorem, nie tylko tym kloacznym (fanów uspokoję, taki też się pojawia). Bez względu na to, czy wierzycie moim zachwytom, czy też jesteście lekko sceptyczni, zapraszam do przeczytania recenzji South Park: Kijek Prawdy, byście mogli zobaczyć, że nie rzucam słów na wiatr.
Mów mi Dekiel
Sam start rozgrywki jest bliźniaczo podobny do wydanego kilka lat później Fractured but Whole. Wcielamy się w dziecko, które razem z rodzicami wprowadza się do miasteczka South Park. Choć jest skromne i wycofane, chciałoby jak najszybciej zaadaptować się i znaleźć przyjaciół. Okazja pojawia się błyskawicznie. Doskonale znani z kreskówki uczniowie miejscowej podstawówki wspólnie bawią się w LARP. Nie ma tu jednak kostki i mistrza gry, wszelkie akcje i walki odbywają się na żywo. Przyjdzie nam zatem szybko nauczyć się walki, byśmy mogli w pełni dołączyć do misji. Standardowo dla serii, czeka nas jednak masa oryginalnych broni, którymi także będziemy mogli siać spustoszenie.
Wchodzimy w środek konfliktu między elfami a ludźmi. Tytułowy Kijek Prawdy, dzierżony przez czarodziejów, został skradziony. Naszym zadaniem jest dołączenie do maga Cartmana w jego bazie, o jakże wdzięcznej nazwie – Królestwo Kupa Keep, i odzyskanie artefaktu, sprowadzające się do pełnienia roli pomagiera od brudnej roboty. Początkowo musimy jednak zdecydować, w jakim kierunku sami chcielibyśmy się rozwijać. Jak na RPG-a przystało, możemy zostać magiem, wojownikiem, złodziejem, a także… Żydem. Jest to jasna aluzja do niechęci Cartmana względem Kyle’a i wiele mówi o fakcie, że twórcy nie certolą się w tańcu. Której drogi byśmy jednak nie podjęli, otrzymujemy kolejny kreator, gdzie pozornie możemy wybrać swoje imię. Jakkolwiek zdecydujemy, funkcjonować będziemy jako Dekiel.
South Park Kombat!
Skoro zależy nam na odzyskaniu Kijka Prawdy, musimy zakasać rękawy. Nikt z naszych dzielnych uczniów nie nabierze się na słynne „nie obchodzi mnie, kto zaczął, podajcie sobie ręce”. Co ciekawe, w tej kwestii również gra wpisuje się w rasowego RPG-a. Walki z przeciwnikami odbywają się turowo. Możemy jednak dodatkowo wpłynąć na rezultat potyczki. Kiedy wykonujemy określoną akcję, pojawia się QTE. Gdy je dobrze wykonamy, efekt będzie lepszy. W moim odczuciu to bardzo dobre rozwiązanie. Naparzać będziemy się całkiem sporo, a dodatkowe wciskanie przycisków sprawia, że musimy być cały czas skupieni na akcji. Obronie także towarzyszy uważne ten zabieg, by zminimalizować urazy bohaterów.
Na szczęście na froncie nie musimy sobie radzić w pojedynkę. Na różnych etapach gry towarzyszyć nam będą także inne postaci, wspierające nas w walce. O pasku HP nie ma się co wypowiadać, choć doceniam, że możemy podleczyć się chipsami. Sama często stosuję tę praktykę w życiu codziennym. Wskaźnik PIPA to odpowiednik staminy. Kiedy się zapełni, możemy wykonać atak specjalny. Tutaj szczególnie doceniałam pomoc Buttersa, naszego paladyna. Zapowiadałam na początku recenzji South Park: Kijek Prawdy, że będzie kloacznie, zatem przyszedł czas na dowód. Atakujemy pierdnięciami. Na pewnym etapie fabularnym możemy również przywoływać postaci, które wykonują dość efektowne ataki, coś na wzór Final Fantasy VIII. Jest tego całkiem sporo i choć walki potrafią rozbawić, zostały stworzone na tyle ciekawie, że humor nie jest przykrywką dla grywalności.
Jestem Twoją bajką
Zawsze przy okazji gradaptacji pojawia się ważne pytanie. Czy bez znajomości uniwersum można czerpać radość z produkcji? O ile rodzina naszego protagonisty oraz kilka postaci zostały wykreowane na potrzeby gry, tak już cała plejada bohaterów jest doskonale znana z kreskówki. Wydaje mi się, że ten świat jest na tyle absurdalny, że bez problemu będzie można wejść w tę opowieść, jednak zdecydowanie więcej satysfakcji będą z niej mieli widzowie. Moje pierwsze zetknięcie z tą pozycją przypominało odcinek specjalny, w którym łączą się wątki znane z różnych sezonów. Co więcej, tym razem sama mogłam uczestniczyć w walce z kosmitami, Mongołami czy strasznymi starszakami.
Należy także wspomnieć, że nasi poboczni bohaterowie otrzymali całkiem fajne wątki. To nie tylko losowi przeciwnicy, z którymi musimy walczyć, jeżeli wejdziemy na ich terytorium. Twórcy włączyli ich w szersze zadania, jakie musi wykonywać protagonista. Choć nie wszystko jest kijkocentryczne, całość ma uzasadnienie i nie jest nam wpychana na siłę, bylebyśmy tylko mogli zobaczyć daną postać. Chyba najwięcej mojej uwagi i energii przykuł Al Gore. Były wiceprezydent jest specem od teorii spiskowych i mimo początkowej współpracy, przyjdzie nam także stawić mu czoła. Doceniam też Timmy’ego, który nam pomaga w szybkiej podróży. Gdy chcemy się gdzieś przenieść, podjeżdża po nas swoim wózkiem z przyczepką.
Unia zamyka nam oczy
Przyznam Wam się, że nigdy nie udało mi się ukończyć tej produkcji. W wersji na pececie doszłam mniej więcej do środka, zaś na PS3 wywaliłam się na ostatniej prostej. Nie mogłam przejść wątku związanego z aborcją. Nie miało to związku z moimi prywatnymi poglądami, w końcu to tylko gra, jednak mechanizm był tam nieco błędnie zaprogramowany i nie potrafiłam odpowiednio sterować bohaterem. Czytałam w Internetach, jak należy to poprawnie wykonywać, jednak albo brakło mi zręczności, albo pomyślunku. Podobno problem wynikał z tłumaczenia, ale trudno mi to jednoznacznie potwierdzić. Jakkolwiek było, liczę na to, że podejście na PS4 okaże się szczęśliwsze.
Możliwe, że w związku z tym zdziwi Was powyższy akapit recenzji South Park: Kijek Prawdy. Skoro miałam problem z tym samym elementem, jak to możliwe, że na każdym ze sprzętów doszłam do innego etapu? Otóż w wersji konsolowej pojawiała się cenzura. Kiedy gra prezentowała nam jakąś poważniejszą kontrowersję, prócz aborcji było to choćby wszczepianie sondy analnej, pojawiał się obrazek z postacią na wzór rzeźby Myśliciel, tyle że zamiast podpórki mężczyzna wykonywał klasycznego face palma. To skutkowało przesunięciem akcji o „gorszącą” scenę i dawało nam sposobność ruszenia dalej. Pierwszy wątek z kliniką aborcyjną dotyczy przebranego za kobietę mężczyznę, na którym mamy wykonać zabieg, dlatego został ocenzurowany, zaś drugi ma związek z robotami i dopuszczono go dla graczy.
Złap je wszystkie!
Choć główny wątek potrafi przykuć uwagę, w miasteczku możemy też oddać się radosnej eksploracji. Dzięki temu trafimy na różne misje poboczne, które normalnie moglibyśmy przeoczyć, ale także na ukryte przedmioty, czy to użytkowe, czy kolekcjonerskie. Te pierwsze to oczywiście ekwipunek oraz zwykłe śmieci, które możemy później sprzedać, jeśli narzekamy na brak gotówki. Prócz tego mamy odpowiednik słynnych japońskich stworków, czyli Chinpokomony. Mają wartość nie tylko kolekcjonerską, ponieważ ich posiadanie także ulepsza nasze zdolności. Warto przeczesywać dokładnie lokacje, gdyż nie wiadomo, gdzie mogą się skrywać.
Dla jasności, nasza produkcja w kwestii odkrywania sekretów ma charakter metroidvanii. Wraz z rozwojem fabuły zyskujemy nowe możliwości, jak choćby korzystanie z gnomiego proszku, co zmniejsza bohatera, czy też sondy analnej, która może go przenosić w słabo dostępne dostępne miejsca. Zdaję sobie sprawę z tego, że obie opcje brzmią kusząco i faktycznie takie są. Ani razu nie zdarzyło mi się pomostować na to, że muszę gdzieś wrócić, gdyż nie posiadałam odpowiedniej umiejętności, aby przeczesać garaż lub piwnicę.
Kreskówka czy gra?
Ogromną zaletą, wpływającą na większe poczucie związku z fikcyjnym miasteczkiem, jest grafika. Nikt się tutaj nie bawił w jakieś efekty specjalne. Same screeny równie dobrze mogłyby pochodzić z któregoś kanału telewizyjnego. Sporo smaczku dodają tutaj opcje personalizacji naszego kochanego Dekla. Nic nie stoi na przeszkodzie, by włożyć żonobijkę, strój kraba, maskę przeciwgazową albo czapkę z kondoma. Atakować wrogów możemy piłką do koszykówki, żydowską pałką, a nawet wibratorem. Wszystko to idealnie wpisuje się w klimat uniwersum.
Fajnie przedstawiono także interfejs, w którym możemy sprawdzić i edytować statystyki postaci. Korzystamy wówczas z czegoś na wzór Facebooka, na którym to też otrzymujemy różne komentarze, w zależności od tego, kto już dołączył do naszych znajomych. Z tej pozycji możemy także sprawdzić nasze kolejne zadania i ich krótki opis, mapę, czy zgromadzone do tej pory kolekcje. Oczywiście znajdzie się także fragment naszego profilu – zdjęcie, płeć, wiek i inne najważniejsze informacje.
Dźwiękowo muzyka nie zwraca naszej uwagi, za to inne odgłosy już tak. Co ważne, głosy podkładają te same osoby, które dubbingują bohaterów w serialu animowanym. Powtórzę się, ale immersja ma ogromne znaczenie w tej produkcji i to także na nią wpływa. Bez względu zatem czy wysłuchujemy rozmów w KKK (Królestwie Kupa Keep, oczywiście), czy słuchamy naszych wrogów szykujących atak, całość bardzo dobrze siedzi.
Nie ma osoby, której nie obrażam. South Park: Kijek Prawdy – finalne wrażenia z gry
Dzieło Obsidian Entertainment jest dowodem na to, że nie ma co tworzyć koła na nowo, by powstał świetny, klimatyczny produkt. Jak nietrudno zauważyć w recenzji South Park: Kijek Prawdy, to porządny RPG, który broni się grywalnością, a nie żerowaniem na fanach kreskówki. Oczywiście od razu zaznaczę, że jeżeli jesteście wrażliwi, powinniście omijać tę produkcję. Twórcy biją i patrzą, czy równo puchnie, nie ma tu miejsca na pytanie o zaimki, tolerancję, czy przepraszanie za wszystko. Mimo upływu lat warto do Kijka Prawdy wrócić. Kiedy widzę, w jakim kierunku ruszyła ta seria, mogę tylko powtórzyć za Donem Corleone „look, how they massacred my boy”.