Jak to być władcą w szczurzym wydaniu, czyli Tails of Iron – recenzja gry

Tails od Iron; widoczny tytuł gry, nad nim logo w kształcie szczura trzymającego miecz

Czy waleczny szczur Redgi zdoła uratować swoich poddanych? Czy pokona hordy przeciwników? Oto recenzja gry Tails of Iron, czyli historii o zbieraniu łomotu od żab i innych takich.

Recenzja gry Tails of Iron będzie równie malownicza, co zrzuty ekranu, które dla Was przygotowałam! Ale! Baśniowa kraina, młody książę i mało bajkowa atmosfera brutalnego, średniowiecznego klimatu dosyć mocno ze sobą kontrastują. Ta wspaniała produkcja brytyjskiego Odd Bug Studio ujrzała światło dzienne 17 września 2021 roku, a jej wydawcami są firmy United Label oraz CI Games, odpowiedzialne między innymi za jeszcze ciepłe Eldest Souls. Sam tytuł jest dosyć mroczny, co przejawia się chociażby w krwawych scenach walki, odpowiednich dla wszelkich gier typu soulslike.

Wyruszmy na przygodę, w której narratorem będzie nie kto inny, a sam wiedźmin Geralt z Rivii, ponieważ przez fabułę poprowadzi nas niesamowity głos Douga Cockle’a! Pora zanurzyć się w świecie zniszczonym przez złowrogie płazy. Pora spełnić królewskie obowiązki, sięgnąć po miecz i wyruszyć na spotkanie swojego przeznaczenia! Oczywiście po drodze warto także uratować braci i mieszkańców królestwa, dzięki czemu znowu powrócą szczęście i spokój.

Złe żaby najechały naszą ziemię, musimy je wygonić, a zabitych pomścić. Gotowi?

Tails od Iron, ekran szybkiej podróży

Uczta wizualna i dźwiękowa

Pierwsze, co rzuca się w oczy po włączeniu gry, to przepiękna oprawa graficzna! Ręcznie rysowane lokacje z dopracowanymi w najmniejszych szczegółach elementami zachwycają od pierwszego momentu. Całość kojarzy mi się z bajkami obrazkowymi dla dzieci, które odkrywają swoje sekrety dopiero, jak im się dokładniej przyjrzymy. Odwiedzane lokacje zostały starannie rozplanowane, a ruchome elementy sprawiały, że momentami czułam się jak w miniaturowym teatrze lalek.

Gromada szczurów stojąca na kamiennym moście

Do tego muzyka! Niesamowita i idealnie wpasowująca się w średniowieczny klimat! Bardzo spodobały mi się dźwięki wydawane przez postaci. Przypominały różne instrumenty muzyczne, takie jak chociażby flet. Jednakże jestem prawie pewna, że pewien stary szczur przemawiał dźwiękami skrzypiących drzwi! Wszystko to składało się na interesującą symfonię, kojarzącą się z ciemnymi zakamarkami lub tajemniczym światem pod podłogą, niedostępnym człowiekowi.

Tails od Iron, szczurzy skrzypek na tle płonącego miasta, obok niego stoi główny bohater

To którędy droga?

Nie ma szansy na uczucie zagubienia w grze! Dzięki cudownej narracji oraz obrazkom pojawiającym się w chmurkach dialogowych postaci wiemy, co należy zrobić w toku opowieści oraz którędy podążyć. Nie ma zbyt wielu dostępnych interakcji z postaciami niezależnymi, ale mimo wszystko warto je zagadywać, gdy tylko jest ku temu okazja. Niejednokrotnie uchroniło mnie to przed powracaniem w to samo miejsce po przejściu całej mapy. W grze dostępna jest szybka podróż, ale wielkość dostępnego dla graczy świata sprawia, że używamy jej raczej wyłącznie do przemieszczania się pomiędzy głównymi lokacjami.

Tails of Iron, rozmowa dwóch szczurów, nad głową jednego z nich chmurka z obrazkiem niebieskiej księgi

Nie powinniśmy się martwić, że nie będziemy wiedzieli, którędy podążyć! Redgi został wyposażony w zgrabną mapę, na której odnajdziemy znaczniki aktualnych działań. Kolejne fragmenty odsłaniają się po dojściu w dane miejsce i odkrywają istotne dla nas elementy, jak na przykład oznaczenia miejsc zapisów gry. Całość jest czytelna, malownicza i pięknie przygotowana.

Mapa lokacji stylizowana na średniowieczne obrazki

Przygody nie mogą się także obyć bez dziennika zadań! Co prawda, tutaj znajdziemy raczej uproszczone informacje, ale za to zawierające wszelkie istotne elementy, takie jak co i gdzie należy zrobić oraz jakie otrzymamy wynagrodzenie. To ostatnie jest szczególnie istotne dla postępu opowieści, ponieważ monety będą niezbędne dla odbudowania zniszczonej przez żaby królewskiej twierdzy, co poza obroną poddanych stanowi jedno z naszych priorytetowych działań.

Strona księgi ze zbiorem aktywnych zadań postaci

Pierwsze kroki, uniki, bloki i ruszamy do boju!

Przygodę rozpoczynamy od krótkiego wprowadzenia w sterowanie postacią. Nie powinno to nikogo dziwić, jako swoisty standard w grach. Oczywiście z czasem poznajemy tajniki walki, która opiera się w dużej mierze na blokowaniu wrogich ataków i unikaniu ich. Warto poświęcić chwilę na ćwiczenia, ponieważ kolejne napotykane potwory i bossowie szybko sprawdzą nasz refleks i umiejętności. Postać została wyposażona w całą gamę broni, które z czasem odnajdujemy lub wytwarzamy w zamkowej kuźni ze zdobytych schematów.

Tails of Iron; zamkowa kuźnia

Spory arsenał śmiercionośnych narzędzi pozwala dostosować styl gry do każdych preferencji. Osobiście najbardziej lubię lekkie pancerze i szybkie bronie. Moim najczęstszym wyborem były miecze jednoręczne, ale nie ukrywam, że mnóstwo przyjemności sprawiło mi rozwalanie wszystkiego toporem lub przebijanie włócznią. O dziwo, wrogowie wymusili na mnie także używanie tarczy. Zazwyczaj nie wysilam się w nauce posługiwania się nią, ale tutaj nie było wyjścia. Wielu przeciwników zmiotłoby mnie z planszy, gdybym nie używała osłony.

Bohater stojący obok zwłok wroga

Możemy dowolnie miksować ze sobą ekwipunek lekki, średni oraz ciężki. Starałam się nie wychodzić poza ten pierwszy, co nie zawsze było łatwe z aktualnie dostępnymi przedmiotami. Standardowo przez większy ciężar ekwipunku ucierpią uniki bohatera oraz prędkość wyprowadzanych ataków. Dodatkowo dostosowujemy pancerze do czterech rodzajów napotykanych przeciwników. Wszystkie znalezione bronie zostają umieszczone w skrzyni, do której mamy dostęp z różnych punktów mapy, tym samym zawsze możemy się starannie przygotować do większych potyczek. Niejednokrotnie odpowiednie ubranie Redgiego wymagało ode mnie powtórek i wypróbowywania kolejnych kombinacji przedmiotów. Warto poświęcić chwilę na obejrzenie i sprawdzenie wszystkiego, co znajdziemy po drodze.

Widok na stronę księgi zawierającą ekwipunek i statystyki postaci

Panie, tego bossa to ja za pierwszym razem jednym machnięciem pokonałam!

Oczywiście, że tak nie było.

Tym bardziej że gra nie pozwala na bezmyślne machanie orężem. Ataki muszą być wyliczone w czasie i dostosowane do ataków wroga. Niektórzy bossowie wymagali ode mnie kolejnych podejść, zanim udało mi się ich pokonać. Jeżeli chodzi o gry typu soulslike, to absolutnie nie mam z tym problemu! Jest w tym coś wciągającego i jednocześnie masochistycznego. I ta satysfakcja na koniec! Każdy, kto kiedykolwiek spróbował tego gatunku i nie zniechęcił się po pierwszej porażce, ten wie, że warto bić wrogów do skutku. Nie raz i nie dwa zobaczyłam ekran informujący o śmierci, ale ma to swój urok i wyzwala myśl w stylu: „och, ok, następnym razem się uda!”.

Tails of Iron, ekran informujący o śmierci postaci

Częste zgony nie są aż tak wkurzające, jak w niektórych grach z tego gatunku. Tails of Iron oferuje wiele miejsc, w których można zapisać aktualną rozgrywkę, dzięki czemu niniejsza recenzja gry nie została okraszona zbyt wieloma łzami frustracji. Wystarczy, że usiądziemy na ławeczce niczym bohaterski rycerz z Hollow Knight, a unikniemy przechodzenia przez całą mapę do kolejnego przeciwnika! Warto to robić, kiedy tylko mamy okazję. Jak to bywa w podobnych tytułach – ŚMIERĆ CZAI SIĘ WSZĘDZIE. Dotyczy to szczególnie takich pechowców jak ja. Raz udało mi się uśmiercić Redgiego zaraz po pokonaniu bossa. Pozostała mi niewielka ilość życia, a ja zamiast normalnie zejść po drabinie – zeskoczyłam. No cóż, wspominałam już, że ekran informujący o śmierci postaci jest jednym z moich ulubionych?

Redgi siedzący na ławeczce przed ratuszem

Hmmm, to może jeszcze wspomnę coś o bossach. Są wielcy, trudni i paskudnie boscy. To trzeba zobaczyć samemu!

Nie samym mieczem żyje szczur

Tails of Iron wywołuje we mnie szczególne wrażenia, które narastały w trakcie gry. Im głębiej wchodziłam w ten bajkowy świat, tym bardziej się przekonywałam, że prędko nie odłożę tego tytułu. Każde odsłonięte miejsce na mapie, każdy odnaleziony sekret sprawiały, że w głowie powstawała myśl: „ale czad!”. Czy to odnajdywane kamienne figurki, czy otwieranie skrzyni ze skarbami, wszystko było tajemnicze i kuszące. Gdzieś tam spodziewałam się, co zaraz zobaczę, a mimo to zawsze towarzyszyły mi emocje podobne do tych przy odpakowywaniu prezentu.

Kamienna figurka szczura z dodatkowym opisem

Miłe urozmaicenie stanowiły także sklepiki dostępne dla bohatera w grze oraz przeglądanie ich asortymentu. Niektóre przedmioty fabularne można było zdobyć wyłącznie u kupca i nie zawsze były dostępne, tym samym za każdym razem zaglądałam, żeby sprawdzić, czy w sklepiku nie pojawiło się coś nowego. Niby nic, ale każdy odkryty drobiazg cieszył oko swoim wyglądem, przywodzącym na myśl elementy wystroju drewnianego domku dla lalek.

Tails of Iron, bohater przy miejskich straganach

Zapytacie, czy otrzymujemy jakieś dodatkowe wsparcie do tej wysokiej śmiertelności bohatera? Otóż tak! Redgi może się leczyć, pijąc specjalny sok pozyskiwany z insektów. Może to robić podczas walki, ale oczywiście należy wyczuć odpowiedni moment, gdyż jeden nieostrożny ruch i wrogowie na pewno skorzystają z okazji do potężnego ataku. Moje ulubione ujęcia pochodzą z tych fragmentów gry, kiedy bohaterski szczur jest zbryzgany posoką wrogów. Żywotność bohatera możemy podnieść poprzez zjadanie potraw przygotowanych przez szefa kuchni. Zdobycie odpowiednich składników nie będzie proste, ale konieczne w toku opowieści, tym samym właściwie ingrediencje odnajdziemy przy okazji wykonywania kolejnych zadań.

Szczur Redgi umazany w posoce z robaków

Ostateczne wrażenia z gry Tails of Iron

Obawiam się, że tylko rozsądek powstrzymywał mnie przed tym, aby niniejsza recenzja gry Tails of Iron nie stała się obrazkowym katalogiem pełnym spoilerów! Pstrykałam zrzuty ekranu jak szalona i miałam problem, by wybrać te neutralne. Było to tym bardziej trudne do opanowania, gdy szczurze królestwo zmieniało się na moich oczach, podnosząc się z ruiny. Każdy nowy element po prostu zachwycał mnie do tego stopnia, że robiłam coraz to nowe ujęcia Redgiego. Zapytacie po co? Bo mogę, bo lubię, bo będę się nimi chwalić, gdzie popadnie, aż namówię innych do gry!

Tails of Iron, bohater w karczmie

Rozgrywkę przeprowadziłam na konsoli Nintendo Switch, ale tytuł jest także dostępny na PC oraz konsole PlayStation 4, PlayStation 5, Xbox One i Xbox X|S. Jeżeli zdecydujecie się na zakup wersji na komputery osobiste, to mimo wszystko polecałabym grę przy użyciu kontrolera.

Myślę, że jest to dobry tytuł dla każdego, kto chce rozpocząć swoją przygodę z produkcjami soulslike. Walka jest wymagająca, konieczna jest nauka schematu działań przeciwników, ale nie jest to niemożliwe do opanowania nawet przez laików gatunku. Pytanie tylko, czy wystarczy Wam cierpliwości? Ja na pewno jeszcze nieraz będę próbowała nowych modeli rozgrywki, tak aby wycisnąć jak najwięcej się da z tej pięknej produkcji!

Lubicie tytuły stawiające przed graczem wyzwania? Koniecznie przetestujcie swój refleks oraz cierpliwość w Escape from Naraka, czyli historii miłości, która powiodła bohatera do ruin starożytnej świątyni…

Recenzja gry Tails of Iron powstała dzięki współpracy z agencją PR better.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top