Postapokaliptyczne dziecię. The Cub – recenzja gry

Screen z gry The Cub przedstawiający głównego bohatera siedzącego na gałęzi drzewa i wpatrującego się w panoramę miasta. Screen ilustruje tekst The Cub – recenzja gry.

Są takie gry, po które sięgam w ciemno. Tworzone przez studia, które cenię. Niezbyt głośne, ale za to zapadające w pamięć. I taką grą jest właśnie The Cubrecenzja wyjaśni Ci, dlaczego kupiłam ją w ciemno i od razu pokochałam. 

Wiedz jednak już teraz, że to, co inni uważają za główną wadę tej gry, dla mnie jest jej główną zaletą.

A o co chodzi? O tym Ci jeszcze opowiem. Póki co, zapraszam w tę niezwykłą i pełną wzruszeń podróż przez postapokaliptyczne Alphaville.

Screen z gry The Cub przedstawiający wysypisko starych samochodów. Screen ilustruje tekst The Cub – recenzja gry.

The Cub – co to za gra?

Omawiany tytuł to platformówka inspirowana klasycznymi produkcjami Disneya. Za jej stworzenie odpowiada belgradzkie Demagog Studio, zaś za wydanie – polskie Untold Tales. Ich poprzednie dzieło, Golf Club Wasteland (a.k.a. Golf Club Nostalgia), spotkało się z tak ciepłym odbiorem graczy, że apetyt na doskonałą rozgrywkę przy The Cub był ogromny. Czy jednak twórcy sprostali tym oczekiwaniom?

Jak dla mnie – owszem!

The Cub zabiera nas w podróż do postapokaliptycznego miasta Alphaville. Mocno zapuszczonego i opuszczonego, ale jednocześnie żyjącego własnym życiem. To tutaj spotkać możemy żyrafę albinosa czy rażące prądem ślimaki, a także dzikie dzieci chowające się przed oczami przybyszów.

Screen z gry The Cub przedstawiający postapokaliptyczne miasto Alphaville i jego naturę – żyrafę albinosa i inne istoty.

A jacyż to przybysze ściągają na Ziemię, kiedy nie zostało tu już nic, poza ruinami i dziką naturą? Otóż dawni mieszkańcy naszej planety, na tyle bogaci, by urządzać sobie wycieczki międzyplanetarne. Oraz ci, którym zależy na pozbyciu się wszelkich dowodów, iż na Ziemi jednak może istnieć życie.

W The Cub wcielamy się w postać dzieciaka żyjącego w Alphaville, a naszym zadaniem jest ukrycie się przed wrednymi łapami zwiadowców. A także uniknięcie zabicia przez dzikie zwierzęta, utonięcia, spadnięcia z dużej wysokości czy rażenia prądem. Słowem: przetrwanie. Jeśli chcecie zobaczyć fragmenty rozgrywki, to zapraszam do obejrzenia recenzji wideo The Cub na naszym kanale YouTube:

Czy będzie to trudne zadanie? Nieszczególnie. Gra nie stanowi dramatycznie ciężkiego wyzwania. Jedynie w kilku miejscach może nas zmusić do kilkakrotnego mierzenia się z tą samą sekwencją pułapek, ale tak czy inaczej jest łatwa do przejścia.

Czy to jej wada czy zaleta – ocenę pozostawiam Tobie.

Screen z gry The Cub przedstawiający zwiadowcę z Marsa polującego na głównego bohatera gry. Screen ilustruje tekst The Cub – wrażenia z gry.

Pierwsze wrażenia z rozgrywki

Choć od momentu zakończenia mojej przygody z The Cub minęło już kilka tygodni, nie umiem wyrzucić jej z głowy. W trakcie rozgrywki towarzyszą nam na przykład przyjemne nuty Radia Nostalgia, nadającego z marsjańskiego Tesla City. I ja od 19 stycznia, czyli od dnia zakupienia gry, nieustannie katuję soundtrack z The Cub na odtwarzaczu.

Muzyka Igora Simicia i Shane’a Berry’ego wgryza się w mózg tak skutecznie, że nie tylko wzbogaca rozgrywkę, ale też zachwyca poza nią. Sporo tu elektronicznych kawałków, ale też nieco smaczków w przeróżnych językach – serbskim, polskim, hiszpańskim czy japońskim. Nie wszystkie trafiły do oficjalnej ścieżki dźwiękowej, dlatego tym mocniej polecam wsłuchać się w audycje Radia Nostalgia. Bo to nie tylko odurzająca muzyka, ale też ciekawe opowieści prowadzącego oraz dzwoniących do stacji słuchaczy.

Ogromne wrażenie robi na mnie to skupienie na detalach i nadanie ważności wszystkiemu, co w grze widzimy i słyszymy. Takie zabiegi kojarzą mi się z twórczością Wesa Andersona. U niego także nic nie jest przypadkowe. Nic nie robi za zapchajdziurę. A bohaterowie jego filmów nie trzymają w dłoniach zwykłych rekwizytów i nawet gazety mają odpowiednio wypełnione treścią. Mam wrażenie, że twórcy The Cub także przyłożyli się pod tym kątem do swojej roboty.

Screen z gry The Cub przedstawiający gigantyczną gumową kaczuszkę na wodzie. Screen ilustruje tekst The Cub – recenzja gry.

Koszyk pełen easter eggów

To, na ile ciekawych drobiazgów trafiamy w tej grze, jest absolutnie niesamowite. Panorama miasta w tle przywołuje skojarzenia ze współczesnym Belgradem i jego charakterystycznymi punktami. Kiedy w Radiu Nostalgia usłyszałam nasze rodzime Kotki dwa, aż przeszły mnie ciarki. Z przyjemnością wyłapywałam też kolejne nawiązania do prawdziwych nazw i nazwisk tu i tam. Ale większość takich eastereggowych elementów musimy odkryć w trakcie uważnej rozgrywki.

Screen z gry The Cub przedstawiający panoramę miasta Alphaville oraz dwójkę bohaterów lecących nad miastem. Screen ilustruje tekst The Cub – recenzja gry.

Wśród znajdziek w The Cub znajdują się między innymi:

  • odtwarzacze wideo z nagraniami klasyków kina;
  • gazety zawierające artykuły z ostatnich lat istnienia życia na Ziemi;
  • USB z cyfrową korespondencją mieszkańców;
  • książki – od Księgi Dżungli po Moby Dicka przez wiele innych tytułów.

Screen z gry stworzonej przez Demagog Studio, przedstawiający jedną ze znajdziek – starą gazetę z artykułem z czasów sprzed apokalipsy.

I jestem przekonana, że absolutnie żaden z tych elementów nie jest tutaj przypadkowy, nieważny czy zbędny. Polecam więc poświęcić na rozgrywkę chwilę dłużej i wczytać oraz wsłuchać się we wszystko, co przygotowali dla nas twórcy.

Ostatnim, ale nie mniej ważnym smaczkiem, pozostaje zazębienie fabuły The Cub z historią znaną z Golf Club Wasteland. Nie trzeba znać wcześniejszej produkcji Demagog Studia, aby płynnie przejść przez tę opowieść. Jednak jeżeli ją znamy, to to połączenie nie może nie wzbudzić u nas ekscytacji i przyspieszonego bicia serca.

Screen z gry The Cub przedstawiający postapokaliptyczne miasto i jego dzikich mieszkańców. Screen ilustruje tekst The Cub – recenzja gry.

Co mnie zachwyciło w The Cub?

O takich elementach jak ciekawe znajdźki, dbałość o najmniejsze szczegóły czy cudowna muzyka już wspomniałam. Ale na tym nie koniec piękna ukrytego w The Cub. Pierwszym, co zwraca uwagę, jest śliczna warstwa graficzna. Prosta kreska, ciepłe kolory, dużo detali tak na pierwszym, jak i dalszym planie. Sterując bohaterem przemierzamy najróżniejsze zakamarki Alphaville – z zielonymi lasami, podwodnymi głębinami i podniebnymi neonami na czele. Każdy z zakątków miasta wygląda inaczej, ma swój indywidualny charakter i ciekawy rys.

Naprawdę włożono tutaj mnóstwo pracy, aby dostarczyć nam grę oferującą dużo więcej niż po prostu zwykłą rozgrywkę.

Potwierdza to fabuła The Cub, z jej przygnębiającym, ważnym i ciężkim przekazem. Ale też pokrzepiające zakończenie, które zmusza nas do chwili refleksji i nie pozwala o sobie zapomnieć. The Cub stawia pytania o istotę społeczeństwa, o wolność jednostki, o przywiązanie do tego, co mamy.

Screen z gry The Cub przedstawiający głównego bohatera przemieszczającego się po rozciągniętej nad przepaścią linie. W tle możemy dostrzec pomnik człowieka wykonującego selfie.

Ciężar jest tutaj spory, a mimo tego nie brak tu i ówdzie włączonych maleńkich wątków humorystycznych. Dzięki temu balans pomiędzy tym, co przytłaczające, a tym, co lżejsze, zostaje zachowany.

Pozostaje jeszcze kwestia samej mechaniki gry. Nie jest to idealnie płynna platformówka. Na pewno nie budzi skojarzeń z dzisiejszymi produkcjami na najbardziej wypasionych silnikach. Ale twórcy wprost podkreślają, co ich inspirowało i dokąd mamy sięgać pamięcią, spędzając czas z The Cub. I ja te nawiązania do klasyków sprzed kilku dekad czuję. A nawet lubię.

Czy wada gry może być jej zaletą?

Ponieważ moje emocje związane z premierą The Cub były ogromne, nie omieszkałam wspominać o tym tytule na Twitterze. Tam też trafiłam na głosy, iż wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, iż The Cub jest grą dramatycznie krótką.

Sama zgadzam się z naszą redaktorką Kasiką, która często podkreśla, że rozległe sandboksy to już przeżytek. Podobnie jak ona, na myśl o kolejnej grze na sto godzin czuję mdłości. Dlatego z radością przyjęłam fakt, że The Cub można ograć w trzy, a nawet dwie godziny, gdyby się uprzeć. Uwielbiam to, że mogę oddać się tej historii w pełni i doświadczyć jej w ciągu jednej, maksymalnie dwóch sesji grania. Nie chcę czuć frustracji na myśl o konieczności poświęcenia kilku miesięcy na doprowadzenie sprawy do końca. Potrzebuję czasem właśnie takich gier – krótkich, zamkniętych, skończonych.

Screen z gry stworzonej przez Demagog Studio, przedstawiający fragment podziemi postapokaliptycznego miasta.

I to nie chodzi o to, że nie mam czasu na granie. Mogę spędzić dwieście godzin w Stardew Valley. Albo codziennie poświęcać godzinę na partyjki Fall Guys z córką, bo granie z dziećmi w gry wideo jest ważne. Mogę też polować na wszystkie znajdźki w ukochanym Ghost of Tsushima. Ale jeżeli odczuwam potrzebę zatopienia się w jakiejś historii w pełni, to sięgnę właśnie po takie produkcje jak The Cub. To innego rodzaju doświadczenie, ale nie mniej wartościowe.

Dlatego też to, co wielu uważa za wadę The Cub, dla mnie jest jej zaletą. I kocham to, że jeśli chcę do tej historii wrócić – a gra umożliwia powrót do poszczególnych rozdziałów – to mogę się w niej błyskawicznie zanurzyć. Jednak tutaj wrzucę kamyczek do ogródka twórców. Skoro nie odnalazłam wszystkich znajdziek i mogę wrócić do pojedynczego rozdziału, to dlaczego nie wiem, dokąd pójść? W takim na przykład Life is Strange od razu dostaję informację, w którym epizodzie o czymś zapomniałam. Chciałabym, aby w The Cub było to rozwiązane podobnie.

Zabierz mnie do Alphaville. The Cub – wrażenia finalne

Zakochałam się w The Cub – recenzja z pewnością już Ci to uświadomiła. Nowa propozycja serbskiego Demagog Studia trafiła prosto w moją wrażliwość i mój gust. Polecam Ci więc sięgnięcie po nią, jeżeli Ty także lubisz klasyczne platformówki i tytuły, które przejdziesz w kilka godzin. Ta gra to niezwykłe doświadczenie – na wielu polach – i z pewnością jeszcze nieraz będę ją polecać. Tak w grajmerkowym podcaście, jak i wszędzie indziej.

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights