Byłeś w stanie je znieść, bo te tragedie nie były twoje. The House in Fata Morgana – recenzja gry

Oficjalna ilustracja z gry The House in Fata Morgana. Pokojówka i białowłosa dziewczyna stykają się twarzami. Sięga na nie widmowa, zakrwawiona dłoń.

The House in Fata Morgana wyróżnia się na tle innych powieści wizualnych swoim przytłaczająco dobrym przyjęciem zarówno wśród krytyków, jak i graczy – zobaczcie, czy moja recenzja też będzie pełna peanów.

Jeśli kiedykolwiek szukaliście rekomendacji powieści wizualnych w sieci, istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że natknęliście się na The House in Fata Morgana. Sekcja z opiniami graczy o tej produkcji na Steamie wypełniona jest twierdzeniami o tym, że zagranie w ów tytuł było przeżyciem zmieniającym chemię w mózgu. Za to kiedy zajrzymy w kategorię najlepszych gier na Nintendo Switch na portalu Metacritic, zobaczymy Fata Morganę na trzecim miejscu, pokonaną tylko przez Super Mario Odyssey i The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Musicie przyznać, że to niesamowicie imponujący wynik jak na przedstawiciela tak niszowego gatunku. Wypełniona ciekawością i dużymi oczekiwaniami, postanowiłam dać szansę tej opowieści. Chcę, abyście przeczytali moją recenzję The House in Fata Morgana w całości, ale nie będę Was trzymać w niepewności – to zdecydowanie było niezapomniane doświadczenie.

Nie puszczaj mojej dłoni, Panie

Historia rozpoczyna się w momencie, gdy budzimy się w starej, ponurej posiadłości. Nasza jedyna towarzyszka, pokojówka z niepokojącą aurą, informuje nas o tym, że jesteśmy długo wyczekiwanym panem tego domostwa. Niestety, główna postać nie posiada żadnych wspomnień. Kobieta więc proponuje, że oprowadzi nas po domu – przedstawi wszystkie tragedie, jakie się w nim wydarzyły. Być może któraś z nich rozrusza naszą pamięć.

Pierwsze drzwi zabierają nas do 1603 roku, tam spotkamy z pozoru beztroskie arystokratyczne rodzeństwo o płowych włosach. Ich dramat jednak czai się tuż za rogiem. Po raz drugi obejrzymy posiadłość w 1707 roku. Tym razem do domostwa zawędrowała bestia, która poszukuje w sobie pierwiastka człowieczeństwa. Przez trzecie wrota wejdziemy do 1869. Era industrializacji będzie tłem dla historii męża znęcającego się nad swoją żoną. Ostatnia historia opowiedziana przez pokojówkę dzieje się w najdalszej przeszłości. W 1099 roku rezydencję zamieszkiwał przeklęty mężczyzna. Choć każda z opowieści rozgrywa się w innych czasach, mają one jeden wspólny punkt – we wszystkich przewija się białowłosa dziewczyna.

Drugie dno jest głębokie

Rozdziały początkowo wydają się dość banalnymi, ale jednocześnie w porządku napisanymi historiami. Znajdujemy takie wątki, jak pierwsza niewinna miłość, poszukiwanie człowieczeństwa czy samotność. Jednak za każdym razem, kiedy myślimy, że doskonale wiemy, jak potoczą się dalsze wydarzenia, gra wywraca wszystko do góry nogami. I podkreślmy, że nie robi tego poprzez wzięte znikąd zwroty akcji. Nie, twórcy całkiem sprytnie bawią się niedopowiadaniem pewnych faktów, np. przez różne perspektywy głównych bohaterów. W momencie, kiedy otrzymujemy tę jedną kluczową informację, nagle zauważamy, ile znaków pominęliśmy.

Mam nadzieję, że nie będzie to zbyt wielki spoiler, ale nowelka jest także o wiele dłuższa niż może się wydawać. Złapałam się chyba z trzy razy na myśli, że opowieść właśnie zbliża się do rychłego końca, ale zaraz wciągał mnie kolejny wir wydarzeń. Jednocześnie warto wspomnieć, że produkcja trzyma naprawdę dobre tempo i nigdy nie miałam wrażenia, że coś jest zbyt rozwleczone lub jakiś wątek otrzymał zbyt mało czasu. Przyznaję, że sam początek gry raczej nie wzbudzał we mnie żadnych emocji. Pomyślałam, że to dobrze napisana historia i na tym moje odczucia się kończyły. Jednak wraz z każdym kolejnym rozdziałem wciągałam się coraz bardziej.

Myślę, że warto jest zawrzeć w recenzji fakt, że The House in Fata Morgana porusza wiele trudnych motywów. Gra w końcu jest horrorem, ale przerażać w niej będą nas raczej ludzie, a nie jakieś straszydła. Jeśli istnieją tematy, które mogą być dla Was wyjątkowo przykre i stresujące, myślę, że dobrze jest zapoznać z bezspoilerowym spisem potencjalnych triggerów. Tak jak wcześniej wspominałam, poznamy tragedie, które wydarzyły się na terenie domu. Na szczęście są one potraktowane z odpowiednią dozą wrażliwości, autorzy nie czynią historii tanim żerowaniem na szoku i empatii. Przyznam, że na paru scenach zaszkliły mi się oczy. Współczułam i kibicowałam postaciom poznanym na łamach opowieści (nie wszystkim oczywiście).

Książka czy gra?

Jeśli chodzi zaś o gameplay – Fata Morgana to najbardziej klasyczna odmiana powieści wizualnej. Oznacza to, że nasza rozgrywka kończy się w zasadzie na czytaniu. Kilka razy możemy zobaczyć okienko wyboru decyzji, ale jest to coś, co otrzymujemy raz na parę albo nawet paręnaście godzin. Mamy osiem możliwych zakończeń gry, jednak tylko jedno z nich jest obwołane tym prawdziwym, a reszta zalicza się do kategorii bad endings.

Duża mówiłam o stronie nowelkowej, więc pora poświęcić trochę czasu tej wizualnej. Styl graficzny jest specyficzny. Postacie bardziej przypominają porcelanowe lalki niż ludzi. Obrazki w grze wzbudziły we mnie skojarzenia z ilustracjami, które wykonała Ayami Kojima dla serii Castlevania. Ich mroczny i gotycki klimat jest niesamowicie czarujący, więc arty z Fata Morgany, choć nie tak szczegółowe jak te autorstwa Kojimy, też przypadły mi do gustu.

Absolutnie nie można przemilczeć także ścieżki muzycznej. Każda era przedstawiona w powieści ma swój własny zestaw utworów. Niesamowicie budują klimat gry i są czymś zdecydowanie więcej, niż po prostu dobrym tłem. To ważny element składowy scen, który przyczynia się do wzbudzenia w nas takich, a nie innych emocji. Co ciekawe, większość z nich ma tekst w języku portugalskim. Jest to dość intrygujące, gdyż żaden z rozdziałów nowelki nie dzieje się w portugalskojęzycznym państwie, a sami twórcy pochodzą z Japonii.

Konsolowcy mają lepiej

Ten fragment recenzji nie dotyczy fabuły czy rozgrywki w The House in Fata Morgana, ale myślę, że warto zawrzeć go w tekście. Bardzo pomocną informacją dla osób zastanawiającym się nad kupnem produkcji jest wspomnienie o różnych edycjach gry. Ja niestety przez mój brak researchu dowiedziałam się o tym trochę za późno. Wersja Fata Morgany dostępna na Steamie, czyli ta, w którą ja grałam, to starsza odsłona tytułu. The House in Fata Morgana: Dreams of the Revenants Edition to remaster dostępny tylko na konsolach. W jego skład wchodzi podstawowa historia, prequel (który można zakupić osobno na Steamie) oraz sequel (ten z kolei nie jest już dostępny na PC).

Oprócz tego edycja Dreams of the Revenants wprowadza także zmiany w interfejsie, odświeża niektóre ilustracje oraz oferuje wsparcie dla rozdzielczości ekranu większej niż 800×600. Więc jeśli macie możliwość zakupienia produkcji na Switcha lub PlayStation 4, to będzie to najlepsza opcja. Jeżeli jesteście graczami wyłącznie pecetowymi, to nie martwcie się – najważniejszy aspekt tytułu, czyli historia, pozostaje niezmieniony. Żal jedynie sequela, który nigdy nie dotarł na komputery. A ja chyba będę musiała wyposażyć się w drugą kopię gry.

Boli, ale chcę więcej. Ostateczne wrażenia z gry The House in Fata Morgana

The House in Fata Morgana w zasadzie czyta się jak dobrą książkę z gatunku powieści gotyckiej. W każdej postaci możemy dostrzec jakąś głębię, a w historii nie brakuje odcieni szarości. Podobała mi się nieoczywistość wydarzeń przedstawionych w opowieści. Wiele rzeczy mnie zaskoczyło, a niektóre udało mi się przewidzieć, ale nawet w takich sytuacjach raczej odczuwałam satysfakcję z poprawnego odczytania zamiarów twórców niż zawód przewidywalnością. Myślę, że udało mi się zrozumieć fenomen tej gry. Bardzo mnie cieszy, że produkcja bazująca tylko i wyłącznie na storytellingu zyskała tak uniwersalne uznanie. W końcu powieści wizualne też są w stanie osiągnąć viralową popularność. Możemy to zobaczyć choćby na przykładzie Slay the Princess, której recenzję możecie również u nas przeczytać. Wygląda na to, że dobra historia zawsze się wybroni.

Poznanie tej powieści było dla mnie przyjemnością (choć wypełnioną cierpieniami) i z wielką chęcią rozprawiałabym więcej o postaciach i motywach w niej zawartych, ale niestety weszłabym wtedy zbytnio na terytoria spoilerów. Jednak element zaskoczenia też jest dużą zaletą tej produkcji i nie chcę Wam go psuć. Pozostaje mi tylko liczyć, że skusicie się na spotkanie z pokojówką i poznanie historii mieszkańców domu.

Scroll to Top