Wszyscy jesteśmy w jednym worku? – czyli o mojej słodkiej niewiedzy i wyjściu z jaskini

Print Screen z gry Shadow of the Tomb Raider, widoczna Lara Croft w skórce retro, nawiązującej do wyglądu postaci w latach 90. Obraz do artykułu o kobietach graczach nawiązujący do bohaterek dużych produkcji.

Krótka opowieść o tym, kim jest kobieta gracz, a kim facet gracz, i nawet o tym, co na to trolle prosto z Internetu…

Raz na jakiś czas pozytywnie rozgrzewają mnie informacje o kolejnych wyczekiwanych przeze mnie tytułach, które wspieram od lat i staram się unikać spoilerów przed premierą, aby nie zepsuć sobie tej przyjemności, gdy już dostanę je do rąk. Cieszy mnie, że w grach już niemal standardem jest możliwość wyboru płci postaci i zakupu w wirtualnych sklepach solidnych damskich pancerzy, a nie tylko jakiegoś strzępka materiału, co to ma służyć za zbroję (WTF, serio). Odkąd jestem w redakcji zaczęłam także uważniej śledzić informacje o pozycji kobiet w ogólnie pojętym świecie gier – czy to o nowych, rozchwytywanych streamerkach, czy o niesamowitych, silnych bohaterkach w nowych produkcjach – i o wszystkim, co może być z tym powiązane.

Podglądałam na Twitchu grę naszej naczelnej w Assassin’s Creed: Valhalla, i co? I musiałam go mieć. Wyskrobałam ostatnią kasę, kupiłam, mam. A w pakiecie: wikińska kultura, piękna zaśnieżona północ, WSPANIAŁA WOJOWNICZKA! Oj tak, Eivor skradła dużo z mojego czasu. I wiecie co? Nie uważam tego za coś złego. (Czasami tylko zrzędzę i proszę nasze dziewczyny, żeby więcej nie kusiły podczas streamów nowymi tytułami. Zawsze przegrywam).

Tak, jestem kobietą. Tak, spędzam mnóstwo czasu przed komputerem. Tak, wiem, co to gra w kulki – 20 lat temu, jak nie miałam nic innego do wyboru, to też w nie grałam. I wiecie co? Nie byłam tego do końca świadoma, ale to najwyraźniej wstyd jak cholera. Co mnie ominęło przez 20 lat w świecie gier? Czy my, gamerki i gamerzy, aż tak bardzo się różnimy w życiu codziennym?

Czego nie dostrzegałam, a co jest i co się właściwie dzieje w tych tam grach

Na początku grudnia 2020 roku pojawił się raport opracowany przez IQS dotyczący sytuacji graczy w Polsce. Nie ukrywam, że ucieszył mnie ogólny wynik, czyli coraz więcej kobiet sięgających po gry! I to niemało, bo wśród graczy aż 47% stanowią babeczki!

Badanie jest obarczone dużym błędem ze względu na małą liczbę respondentów, co, moim zdaniem, nie oddaje w pełni przekroju współczesnych graczy, ale mimo wszystko pokazuje, że coś się dzieje i dziać będzie. A co konkretnie? Demonopolizacja grania w gry dawniej uznawanego za domenę mężczyzn.

Przyznaję się bez bicia, że dopóki nie znalazłam się w redakcji, nie skupiałam się na tym szczególnie. Zawsze traktowałam społeczność gamerów jako coś zwartego i uznającego podziały typu: pecetowcy versus konsolowcy, a od ery smartfonów dodatkowo obydwie grupy versus gracze mobilni. Wychodzę z jaskini i nagle uderza we mnie rzeczywistość oraz pojawia się szereg pytań. Kim właściwie są gracze? Czy ja sama mogę siebie tak nazywać? Skąd przychodzimy? Dokąd zmierzamy?

No to kim jest prawdziwy gracz?

Zdziwiłam się, bo najwyraźniej kwestia tego, kim jest prawdziwy gracz, ma fundamentalne znaczenie w tej sporej grupie. Tylko czy odpowiedź na to pytanie faktycznie kogokolwiek interesuje? Na pewno nie mnie. Gram dla przyjemności, dla zabicia czasu, dla nabicia osiągnięć. Guzik mnie obchodzi, co inni myślą na ten temat, natomiast zastanawia mnie, co właściwie oddziela „prawdziwych” graczy od zwykłych klikaczy. Rozważania (i internet) doprowadziły mnie do wniosków, że prawdziwy gracz:

  1. poświęca na granie cały swój wolny czas,
  2. robi, co może, aby rozwijać swoje umiejętności,
  3. przynależy do różnych społeczności tematycznych i dyskutuje o grach,
  4. dzieli się swoimi postępami z innymi,
  5. zdobywa tajemną wiedzę o ulubionych tytułach,
  6. wbija platynę.

Ze smutkiem stwierdzam, że spełniam tylko częściowo powyższe kryteria. Kobieta gracz brzmi według mnie dumnie, ale muszę zrezygnować z tego tytułu. Wiecie, praca i inne tam bzdury związane z życiem osobistym i towarzyskim ograniczają mnie czasowo. Długo już gram, a gdzieś tam po drodze trzeba było też się uczyć. Hm. Słabo, no leżę i kwiczę w temacie.

Poświęciłam trochę czasu na przeczytanie różnego rodzaju komentarzy w sieci i w mojej głowie powstało jedno pytanie: CO DO KUR%%? Nie da się nie przeklinać. I o co się rozbija? Że jak to, baba chce być graczem? Może jeszcze całe dnie gra na komórce, a to przecież nie jest gracz, bo gracz to tylko PC! (Albo konsola – ale nie zaczynajmy teraz tutaj tej wojny). I że co jeszcze? Pewnie stoi, he he, przy garach i gra w Candy Crush Saga, bo darmowe! No też grałam w cukieraski, bo były. I znam kilku facetów, co też grali, i owszem, też stojąc przy garach. (To taki wielki sekret wszechświata, więc ciii…)

Uwaga – powyższy akapit stanowi skondensowaną mądrość wyjętą z komentarzy pod artykułami, gdzie kobieta gracz jest główną, niepokorną bohaterką. Serio, serio. Nie wszystko zdążą wykosić moderatorzy. Zachęcam do własnych poszukiwań, można znaleźć prawdziwe perełki, ale śpieszcie się, bo szybko znikają. Nie przytaczam ich tutaj celowo, bo nie lubię dokarmiać trolli. W tym wszystkim i tak najbardziej zachwycają mnie panowie, którzy negują te bzdurki, co więcej, na moje oko stanowią większość nad tymi staroświeckimi obrońcami gamingu. Tak trzymać!

Wracając do tematu – wszyscy mogliśmy i graliśmy. Ja do tego gdzieś pomiędzy gotowaniem a zmywaniem tłukłam potwory w Wiedźminie albo stawiałam pierwsze kroki w Dark Souls. Można? Można. Tylko widzicie, nie dogodzi się każdemu. Grających dziewczyn znałam dawniej jak na lekarstwo, jakieś tam pojedyncze sztuki pykające samopas w The Sims albo w FIFA wspólnie ze swoim facetem. Trafiałam w swoim towarzystwie w kategorię tego, delikatnie mówiąc, ekscentryka, co MARNUJE czas przy grach, bo przecież latem to lepiej się opalać, a zimą wyjść na dwór i lepić bałwana, albo, nie wiem no, okraść monopolowy. Z czasem wszyscy stali się „dorośli”, a ja dalej w tych grach. Wydaję na nie pieniądze, które sama zarabiam, a mogłabym wydać na coś innego. Straszny potwór ze mnie i utracjusz.

Myślicie, że przesadzam i takie myślenie już się nie zdarza?

Gorącą dyskusję w różnych środowiskach, w których się obracam, wywołały ceny konsoli PlayStation 5 oraz gier na nią. Wszyscy zgodnie uznali, że są zdecydowanie zbyt wysokie, ale część osób stanowczo stwierdziła, że ogólnie to jest wielka strata i pieniędzy, i czasu, bo za te kwoty można by to, to i tamto. O dziwo, przy książkach ta nuta zazwyczaj zmienia brzmienie. Wydaję na nie równie wiele, co na gry, ale tutaj wkracza magia KULTURY. Oczywiście od razu wpada główny argument, że książki to co innego, ale ludki i tak nie mają czasu na czytanie. Tylko czytelnictwo już nie jest traktowane jako strata czasu (oczywiście, też jest podział na literaturę mądrą i tę drugą), nie to co granie w jakieś tam na przykład erpegi. Książki są lepsze, książki są dobre.

Pachnie dyskryminacją graczy w ogólności, co nie?

Czy wiecie, że scenariusz uwielbianego przeze mnie Planescape: Torment wydanego w 1999 roku zawierał w sobie około 800 tysięcy słów? Czego w grze nie dotknęliśmy, to mieliśmy nową opowieść. Ale nie, to takie straszne marnowanie czasu, nie to co poczytać sobie książki (czego i tak większość nie robi, ale z przyjemnością stwierdzam, że w 2019 roku panował trend wzrostowy czytelnictwa!) Cóż. Co kto lubi, prawda?

Myślicie, że tylko ja słucham podobnych bzdur? Nope. Dotyczy to wszystkich, i to bez wyjątku. Chcąc nie chcąc, siedzimy w tym razem – klasyczny mężczyzna gracz, a wraz z nim – kobieta gracz.   

Nie walczymy ze stereotypami, my je tworzymy na nowo

Zgodnie z definicją Słownika poprawnej polszczyzny PWN (Warszawa, 2006) stereotyp to funkcjonujący w świadomości społecznej skrótowy, uproszczony (często fałszywy) i zabarwiony wartościująco obraz rzeczywistości, utrwalony przez tradycję i bardzo trudno ulegający zmianom. Kiedy przyglądam się poszczególnym zagadnieniom, lubię sprawdzić ich książkowe znaczenie, dzięki czemu systematyzuję własne spojrzenie na świat. Szczególnie ostatnia część powyższej definicji pokazuje, z czym tak naprawdę mamy do czynienia, gdy tak chętnie wsadzamy ludzi w szufladkę na podstawie tego, co wiemy na dany temat. Moja ulubiona współczesna dolegliwość to tak zwany ból rzyci. Jego głównym objawem jest niemożność zniesienia przez odbiorcę zmieniającej się rzeczywistości, która częstokroć kłóci się z jego światopoglądem. Ekstremalnych przypadków wciąż jest sporo, ale to, co cieszy mnie najbardziej, to fakt, że zostają wypierane przez ludzi, którzy naprawdę cieszą się z pasji współdzielonej z partnerami, przyjaciółmi, czy dziećmi.

A my, jako redakcja, jak działamy? Tworzymy nowe pojęcie gamerek, które zamiast problemu z wyborem ubrania mają analogiczny do męskich graczy problem znany pod nazwą „nie mam w co grać”. Biblioteki znanych mi kobiet pękają w szwach od różnorakich tytułów, tych wyczekanych i tych kompulsywnie kupowanych na wyprzedażach. W końcu shopping to domena każdego pasjonata! Osobiście mam hopla na punkcie gier indie, które zabijają moje postaci równie skutecznie, co czyszczą portfel z pieniędzy.

Jak sami dzielimy się na grupy

Relacja damsko-męska w świecie gier kojarzy mi się trochę z zajęciami z wychowania fizycznego z moich szkolnych czasów. Podział wydawał się logiczny, chociażby ze względu na szalejącą burzę hormonów i predyspozycje danej płci do wykonywania określonych czynności. Chłopcy byli silniejsi, sprawniejsi, częściej jeździli na olimpiady sportowe, a dziewczynki to w sumie grały, bo program nakazywał i w większości szukały okazji do siedzenia na ławce. Zbyt jaskrawy przykład, co? Ale podziały towarzyszą nam od początku naszego życia społecznego. Nie widzę w tym nic bardzo złego, jeżeli chodzi o komfort życia codziennego, ale gdy wchodzimy w inne dziedziny, to już staje się to poważnym problemem, który w obecnych czasach nie powinien mieć miejsca.

Ostatnio zrobiłam sobie szybki przegląd internetu w poszukiwaniu artykułów o kobietach graczach. Większość z nich była o tym, że też potrafimy i lubimy grać i jesteśmy w tym doskonałe. Ale można też znaleźć wiele krzywdzących ocen tego, jak gramy, sformułowanych po tym, jaki mamy, na przykład, rozmiar miseczki stanika. Najwyraźniej im większy, tym słabiej nabijamy levele. Nie wiem, gorzej widzimy wtedy klawiaturę, czy nie jesteśmy w stanie manewrować padem? Zwoje mózgowe inaczej nam się skręcają?

Każdy jeden tekst opierał się na tym, że kobieta gracz wciąż wypada prymitywniej w porównaniu do męskich odpowiedników. Dodatkowo pojawiały się słowa koleżanek po fachu, że stykały się z agresją słowną i udowadnianiem na wszelkie sposoby, że nie potrafimy w gry, że na streamy ubieramy się wyzywająco i tym maskujemy brak umiejętności. Dodatkowo jedne kobiety naskakują na inne, zarzucają im psucie ogólnego wizerunku graczek. Pojęcia zmieniały się przez ostatnie lata, a blogerki i influencerki robiły, co mogły, żeby pokazać, że umiejętnościami dorównujemy samcom alfa. Mimo to problem wciąż jest widoczny.

A co z męskimi graczami? Rozumiem, że dla odmiany wszyscy są mistrzami świata w swojej dziedzinie i że każdy powinien dostać złoty joystick w nagrodę? Poza tym wszyscy się wspierają i klepią nawzajem po pleckach? No kaman.

A dzisiaj…

Cała ta długa droga doprowadziła Was tutaj. Jesteście na portalu o grach prowadzonym przez same kobiety. Słuchamy wszelkich porad doświadczonych graczy, niezależnie od płci czy wieku. Wspieramy się nawzajem i robimy wszystko, żeby przekazywać rzetelne wiadomości, a przy tym doskonale się bawić. Nie musimy już długo grzebać za informacjami o miejscu kobiet w gamingu – my te miejsca tworzymy i nadajemy im znaczenie. Każda z nas ma swoje preferencje, często te zainteresowania są zbieżne i musimy jakoś dokonać podziału terytorium tematycznego. Świat gier jest duży, wiele nowych tytułów poznałam dzięki naszym redaktorkom i ich wielkiej pasji do gier. Wiecie, ile ja ostatnio zostawiam pieniędzy na platformach growych? Całe mnóstwo. I pomimo cotygodniowego utyskiwania na kolejne promocje i wyprzedaże, uważam to za doskonałą inwestycję.

Wiele teraz mówimy o silnych postaciach kobiecych i o tym, jaki wpływ mają na świat gamingu. Cosplayerki, figurki bohaterek z gier coraz bardziej ubrane, kolejne tytuły z jeszcze wspanialszymi protagonistkami. Kobiety są kobiece, ale niepozbawione charakteru – czyli takie, jak lubię, mogą być sobą.

Od zawsze wielbię Larę Croft, która wykazywała się niejednokrotnie nie tylko sprawnością fizyczną, lecz także pojemnym umysłem. Dzięki niej pragnęłam zostać archeologiem/podróżniczką/poszukiwaczką skarbów. Czytałam multum książek poświęconych starożytnym cywilizacjom, marzyłam o odkrywaniu białych plam na mapie. Takie tam dziewczyńskie sny o potędze… Które z różnych powodów mogę spełniać między innymi dzięki grom, bez wychodzenia z domu.

Wielu z zaprzyjaźnionych mężczyzn traktuje gry jako odskocznię od rzeczywistości, relaks po ciężkim dniu. Wielbiciele gier sieciowych potrafią spędzać długie godziny z przyjaciółmi z wirtualnego świata, jeżdżą na konwenty, zloty i inne wydarzenia bezpośrednio lub pośrednio związane z ich ulubionym uniwersum. Kobiety robią to samo. Wszyscy prowadzą dyskusje na forach i w grupach internetowych, dają porady dotyczące rozgrywki i przetwarzają świat gamingu wedle własnego wyobrażenia o nim.

Worek, do którego jesteśmy wrzucani jako gracze, uszyliśmy sami, a za nici posłużyło zamiłowanie do cyfrowych światów. Mościmy się wewnątrz i szukamy najlepszej pozycji, która pozwoli nam oddawać się pasji w pełni, bez zbędnych wyjaśnień czy tłumaczeń, dlaczego to robimy. Czasami odczuwamy wstrząsy, kiedy jesteśmy przenoszeni w kolejne ery, mniej lub bardziej tolerancyjne dla wirtualnych światów i ich bywalców. Ostatecznym pytaniem, które najbardziej mnie martwi, jest to, ilu z nas rezygnuje pod presją otoczenia z tego, co lubi albo robi to w tajemnicy? Panie i panowie! Nie jesteście sami!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top