Festiwal dem na Steamie jest zazwyczaj świetną okazją do sprawdzenia zarówno wyczekiwanych produkcji, jak i różnych niespodzianek. Sprawdźcie, co nam wpadło w oko.
Dla niektórych możliwość ogrania wersji demonstracyjnej wyczekiwanej gry jest koniecznym etapem prowadzącym do jej zakupu. Nie otrzymawszy tej szansy, boją się kupienia przysłowiowego kota w worku. W naszej redakcji znajdziecie zarówno osoby, które dema traktują jak test przed wrzuceniem gry do koszyka, jak i te, które uważają je za marnowanie czasu. Dziś więc, wspólnie z Liosą i Wikszy, zebrałyśmy kilka słów na temat dziesięciu produkcji, które ograłyśmy w trakcie czerwcowego Steam Next Festu. Nie zapomnijcie jednak uzupełnić tekstu o odsłuchanie siódmego odcinka naszego podcastu, gdzie, również na temat dem, wypowiedziały się także dwie inne (niż w tym artykule) osoby z naszej ekipy.
Stray Gods: The Roleplaying Musical
Stray Gods to dla mnie gra-ewenement. Moje największe odkrycie tegorocznej Game Developers Conference i jednocześnie zaskoczenie, że w końcu powstał musical RPG, w którym nasze wybory mają wpływ na to, co zadzieje się później w grze. Gdy więc zobaczyłam, że gra ukaże się już w sierpniu tego roku, a na czerwcowym Steam Next Feście udostępniono jej demo, to nie wahałam się ani chwili. Bałam się, że piosenki okażą się krindżowe i produkcja mnie rozczaruje… ale nie. Wkręciłam się i nawet nie zauważyłam, kiedy minęło trzydzieści minut i demo dobiegło końca. Muzyka była przyjemna dla ucha, w trakcie utworów pojawiały się wybory, które wpływały na to, jakie instrumenty muzyczne włączą się dalej w tekście zgodnie z tonem wypowiedzi bohaterki i co zadzieje się w grze (przykładowo: czy stanie po stronie Pana, greckiego boga opiekującego się lasami, czy swojej przyjaciółki w dyskusji).
Sama gra przedstawia nam młodą dziewczynę imieniem Grace, wokalistkę słabo radzącego sobie zespołu muzycznego, która niespodziewanie poznaje Kaliope. Kilka dni później muza wpada do jej mieszkania ze śmiertelną raną i dokonuje żywota, przekazując swoją boską iskrę nierozumiejącej niczego bohaterce. Kobieta trafia przed oblicze czterech greckich bogów: Ateny, Persefony, Afrodyty i Apolla, którzy po dłuższej debacie postanawiają poddać ją próbie. Jeśli Grace znajdzie zabójcę muzy, to ujdzie z życiem. Jeśli nie, zostanie oskarżona o morderstwo i osądzona.
Stray Gods trafiło oczywiście na moją listę życzeń. Pewnie nie zdziwi nikogo, że zamierzam kupić tę grę w dniu premiery.
(Natalia)
Broken Roads
Wygląda na to, że w kwestii gier RPG rok 2023 może zaoferować nam dużo więcej niż tylko Baldury i Starfieldy. Dzięki niedawnego festiwalowi dem na Steamie mieliśmy bowiem okazję poznać inny obiecujący tytuł: Broken Roads.
Produkcja to kolejna próba przedstawienia postapokaliptycznego świata, a konkretnie opustoszałej, surowej Australii. Wcielamy się w najemnika szukającego kolejnej pracy, a przygodę w demie rozpoczynamy akurat w momencie przybycia do małego obozu innych ocalałych. Tam poznajemy, mniej lub bardziej subtelnie wplecione, mechaniki gry, takie jak strzelanie z broni czy podejmowanie wyborów w rozmowach. Gdy później wyruszamy w ramach eskorty do leżącego nieopodal miasta, mamy okazję sprawdzić się już w warunkach polowych.
Demo nie jest specjalnie długie i zleciało mi bardzo szybko. Zdążyło jednak zaciekawić i dobrze podkreślić największe atuty tytułu. O ile bowiem uważam, że sama walka i tego typu kwestie techniczne są dość drewniane i przestarzałe, to dialogi, miejsce akcji i klimat spokojnie mogą wybronić tę grę. Systemy moralności to obecnie w RPG-ach chleb powszedni, jednak tutaj zdecydowano się na skorzystanie ze znanych filozofii. Podejmowane przez nas wybory będą odzwierciedlać jeden z archetypów: nihilizm, makiawelizm, utylitaryzm bądź humanizm. Nie ukrywam, że sprawiło mi sporą przyjemność odgrywanie zimnej najemniczki, która, zamiast tracić czas na bezsensowne gadki, wybija sobie rozwiązanie problemu siłą w imię dobra grupy.
Dodajmy do tego bezklasowy system rozwoju postaci, niejednoznacznych NPC-ów i obietnicę zawiłych intryg, a otrzymamy… coś, na co zdecydowanie warto mieć oko w nadchodzących miesiącach. Ja na pewno ponownie zawitam do tej pięknej, bezlitosnej Australii wraz z oficjalną premierą.
(Liosa)
Station to Station
Jeśli jest jakaś gra, która najbardziej przykuła moją uwagę podczas festiwalu, to zdecydowanie jest to Station to Station. Mam już ją na liście życzeń, więc cieszę się, że dane mi było zapoznać się z demo. Zgodnie z moimi podejrzeniami Station to Station okazało się dosyć prostą i uroczą produkcją. Wersja demonstracyjna przybliżyła podstawy rozgrywki, która polega głównie na (jak można się było domyślić) budowaniu dworców i linii kolejowych.
Dostajemy trójwymiarową mapę, którą możemy śmiało obracać, a także przybliżać i oddalać. Budynki takie jak mleczarnia, młyn, miasto, wytwórnia sera czy tym podobne budują się same. My jako gracze mamy za zadanie jedynie umiejscowienie stacji kolejowych w odpowiednich miejscach, tak aby każda budowla miała dostęp do kolei. Często budynki potrzebują produktów, które wytwarzane są w innych miejscach, dlatego tak ważne jest odpowiednie połączenie punktów na mapie. Nie zawsze będzie to proste, zwłaszcza że lokacja jest pełna pagórków i dolin. Jednak gra oferuje nam pomoc w postaci kart. Dzięki nim możemy zakupić most albo tory za połowę ceny. Kiedy połączymy budowle, możemy kliknąć, aby na mapie pojawiły się kolejne lokacje.
Ponadto każdą planszę można ukończyć z dodatkowymi osiągnięciami. Przykładowo gra nagradza nas za używanie kart albo ukończenie poziomu z zaoszczędzonymi kilkoma stówkami na koncie. Jest w tym coś satysfakcjonującego i półgodzinne demo minęło mi z prędkością światła. Podejrzewam, że będzie to jedna z tych produkcji, które mają proste reguły, ale potrafią przykuć do ekranu na długie godziny. Station to Station urzeka też charakterystyczną, uroczą oprawą graficzną. Zdecydowanie czekam na premierę.
(Wikszy)
New Cycle
Jeśli cierpicie na niedobór gier o przetrwaniu w obliczu końca świata, to mam dla Was produkcję, którą warto się zainteresować. Kompletnie nie wiedziałam, czego spodziewać się po New Cycle. Urzekła mnie krótkim opisem na Steamie i grafiką w sklepie, więc zainstalowałam, odpaliłam… i przepadłam na dobre dwie godziny. Jest to dla mnie rzecz znacząca, bo nie żywię do city builderów zbyt dużej sympatii, a tutaj wciągnęłam się w budowanie osady od podstaw, wyznaczanie terenów do wycinki dla drwali czy terenów łownych dla myśliwych.
Nie zauważałam upływu czasu, gdy krok po kroku rozbudowywałam kolejne elementy w drzewku rozwoju. Dostając skargi mieszkańców, że czegoś im brakuje, nie zastanawiałam się dwa razy, tylko organizowałam dla nich potrzebne zasoby. Było to dla mnie łatwe i przyjemne, gdyż samouczek płynnie przeprowadził mnie przez wszystkie najważniejsze mechaniki gry i pozwolił się nią cieszyć.
Jednak nie ukrywam, że nie kupię pełnej wersji gry, jeśli jej cena przekroczy 50 złotych, a znając ten gatunek, przekroczy go niemal na pewno. Po prostu nie jestem aż taką fanką city builderów. Zazwyczaj nawet nie jestem w nich zbyt dobra. I z tego prostego powodu wyższego wydatku nie zaryzykuję.
(Natalia)
This Bed We Made
Do gry studia Lowbirth Games podchodziłam z dozą niepewności. Zainteresowały mnie tytuł i grafika w sklepie, opis też brzmiał nieźle, ale niewiele brakowało, a odinstalowałabym demo bez sprawdzenia. Bałam się bowiem, że gra mnie zwyczajnie wystraszy. W końcu czeka nas rozwiązanie jakiejś zabójczej tajemnicy. Finalnie jednak dałam produkcji szansę.
Historię, przynajmniej w zakresie dema, poznajemy z perspektywy pokojówki. Ta zachodzi do jednego z pokojów w celu wykonania codziennego sprzątania. W środku okazuje się, że zamieszkujący go lokator w łazience urządził sobie ciemnię, a w niej… wisiały zdjęcia robione po kryjomu naszej bohaterce. Dziewczyna zaczyna przeszukiwać szuflady, walizki i różne zakamarki pokoju, próbując dowiedzieć się czegoś więcej o potencjalnym stalkerze. Znajduje także zamknięty sejf, do którego musimy odgadnąć kod. I tak dzięki spostrzegawczości i umiejętności dedukcji łamiemy kombinację, by odkryć, że…
No cóż, tutaj kończy się demo. I przyznam, że mnie ten krótki urywek zainteresował wystarczająco, bym dodała grę do listy życzeń na Steamie i obserwowała kolejne kroki deweloperów przed premierą. Ta zapowiedziana jest na 2023 rok.
(Natalia)
Videoverse
Kojarzycie może grę Emily is Away? To powieść wizualna stworzona przez jedną osobę, w której cofamy się w czasie do początku tego tysiąclecia i ponownie doświadczamy uroku (i niezręczności) komunikatorów społecznościowych rodem z Windowsa XP. Pamiętam, że bardzo przyjemnie mi się w nią grało i dlatego, gdy zobaczyłam na festiwalu dem Videoverse poczułam, że może to być coś dla mnie.
Ta ciekawa produkcja również opiera się na nostalgii i dawnych mediach społecznościowych, choć zarówno używane przez nas Kinmoku Shark, jak i tytułowy portal Videoverse są całkowicie fikcyjne. Wcielamy się w młodego Emmetta i razem z nim nawigujemy po internetowych wodach, poznając nowych przyjaciół i publikując pierwsze autorskie rysunki. Ważnym aspektem gry jest także dbanie o jakość forów – musimy eliminować toksyczne komentarze i treści, a jednocześnie wspierać dobrym słowem i serduszkiem, gdy zajdzie taka potrzeba.
Retro styl graficzny Videoverse jest po prostu urzekający, a wraz z 8-bitową muzyką sprawia wrażenie, jakbyśmy naprawdę cofnęli się w czasie do początków forów internetowych, gdy godziny mijały nie wiadomo kiedy na pisaniu z innymi o wspólnych pasjach.
(Liosa)
En Garde!
Kobieca protagonistka, której szpada kąsa równie ostro co język? Wchodzę w to! A przynajmniej tak myślałam, zaczynając demo En Garde!. W grze wcielamy się w waleczną Adalię de Volador, której pierwszym celem jest pokonanie złego El Vigilante. Jego tożsamość wraz z finałową walką tego urywka staje się łatwa do przewidzenia i bez oglądania finalnej cutscenki. Niemniej do czasu tegoż starcia grało mi się bardzo przyjemnie.
Gra zapowiada się na miły dla oka i nieco zabawny, chociaż czasem w lekko krindżowy sposób, beat ‘em up. W walce wykorzystujemy otoczenie do ogłuszenia przeciwników lub odgrodzenia się od nich. Przyznaję, że posyłając stos skrzyń prosto we wroga za pomocą siły kobiecego kopniaka, czułam że „mam tę moc”. Aż do spotkania z El Vigilante. Ja pierdziu, jak mnie ten koleś wymęczył. Przegrałam z nim chyba z dwadzieścia razy zanim dałam sobie spokój, robiąc coś pokroju rage quita. Na szczęście szybko sprawdziłam, że dużo nie straciłam. Po tej walce pojawiała się jedna cutscenka, a tuż po niej ekran z podziękowaniami od twórców.
Czułam się zaintrygowana En Garde! już przy jej głośnej zapowiedzi podczas czerwcowego Future Games Show. Po demie zaś pozostała mi lekka obawa, że nie ma sensu wydawać pieniędzy na grę, w której nie jestem w stanie pokonać pierwszego, podobno amatorsko walczącego, bossa. Nie należę do tych graczy, którzy lubią się stresować czy irytować przegrywaniem raz za razem (o czym również możecie posłuchać w jednym z odcinków naszego podcastu). Przy En Garde! pozostanę więc raczej cichą obserwatorką i widzką gameplayów na Twitchu.
(Natalia)
Cube de Grace
Cube de Grace to dla mnie największa zagadka tego festiwalu. Jednocześnie mam ochotę dalej zgłębiać jej mechaniki… i nigdy więcej po nią nie sięgać. Jak to możliwe? Myślę, że to efekt nie do końca dopracowanego demka.
Produkcja zdecydowanie należy do tych bardziej skomplikowanych strategii. System walki opiera się tutaj, jak sama nazwa wskazuje, na kościach. Nie chodzi jednak o te typowe, z liczbą oczek, a z różnymi symbolami. Odzwierciedlają one różne umiejętności, które postacie mogą dzięki nim wykonać. Każdy bohater na planszy ma określoną ilość akcji w danej turze, a celem jest (po prostu) pokonanie naszych przeciwników, zanim oni dokopią nam.
Samo to może brzmi prosto, jednak gdy dodamy do tego różne kolory kości i urządzenia pomocnicze, to sprawa się komplikuje. Oczywiście, nie ma nic złego w rozbudowanych mechanikach, nad którymi trzeba trochę pomyśleć. Trzeba natomiast zadbać wtedy o dobre wyjaśnienie wszystkich aspektów. A tutaj tego zabrakło, chociażby na poziomie symboli. Jest ich mnóstwo, opisuje się nimi działanie praktycznie wszystkiego, ale gdy ich nie znamy, to mamy problem.
Mam więc nadzieję, że twórcy zastanowią się jeszcze raz nad przejrzystością Cube de Grace, ułatwią szybki dostęp do zasad i oznaczeń, no i przygotują porządny samouczek. Uważam bowiem, że gra ma ogromny potencjał do bycia kolejną produkcją typu „łatwa do nauczenia, trudna do opanowania”.
(Liosa)
Homeseek
Frostpunk, ale bez wody? Brzmi ciekawie. Spróbowałam więc w demie Homeseek, nawet dwukrotnie, podjąć się zabezpieczenia wody dla mojej powstającej na pustyni osady. Niestety w żadnej z tych prób nie udało mi się dotrwać do końca zakresu tej wersji. Mimo to, na podstawie 90 minut spędzonych z tą grą, nie czułam się zrażona. Gdybym miała więcej czasu, próbowałabym dalej tak dostosować swoją strategię wykorzystania dostępnych źródeł i wydajnego eksplorowania okolicy, by nie doprowadzić do śmierci lub odejścia wszystkich moich osadników. Po Timberborn wiemy, że do uśmiercania osadników mam wybitny talent. Nie wchodząc jednak w dalsze dygresje, warto zaznaczyć, że gra również posiada drzewko rozwoju technologii. Nie zabrakło też ekspedycji z różnymi losowymi wydarzeniami przydarzającymi się ekipie zwiadowczej w trakcie podróży i ciekawego systemu eksplorowania świata. Świata, w którym woda stała się surowcem, dla którego niejeden by zabił.
Homeseek jest jednak dla mnie tutaj o tyle ciekawym przypadkiem, że miałam okazję grać we wcześniejszą wersję gry około roku temu, gdy była prezentowana na Gamescomie (tutaj przeczytacie naszą relację z wydarzenia). Wtedy udało mi się dojść do końca udostępnionego builda za drugim podejściem. W czerwcu miałam wrażenie, że prób mogłabym podjąć więcej, a i tak miałabym problemy z ukończeniem zakresu dema. I z tego, co widzę na Steamie gry, której premiera nastąpiła 20 lipca, inni gracze również krytykują zbyt wysoki poziom trudności, co skutecznie wpłynęło na sprzedaż produkcji.
Czy muszę dodawać, że przez niedopracowanie balansu trudności tej gry w pełnej wersji nie kupię?
(Natalia)
Inescapable: No Rules, No Rescue
Pierwszym pytaniem, które przyszło mi na myśl po zobaczeniu Inescapable na festiwalu, było „Czy to jakiś spin-off Danganronpy”? Gra jest bowiem do niej łudząco podobna zarówno w ogólnym założeniu, jak i groteskowym humorze. Niektóre elementy interfejsu i stylu graficznego również wyglądają na mocno zainspirowane produkcją studia Spike.
Jeżeli graliście lub chociaż kojarzycie mniej więcej, o co chodzi w serii Danganronpa, to zapewne już po poprzednim akapicie możecie przewidzieć, czym jest Inescapable: No Rules, No Rescue. To thriller osadzony na tropikalnej wyspie, w którym jedenaścioro zupełnie obcych dla siebie uczestników ma konkurować ze sobą w nietypowym reality show. Nie są w nim dobrowolnie, bo zostali porwani, ale nagroda i tak jest kusząca: 500 tysięcy dolarów dla każdego… kto przeżyje.
Nie zabraknie morderstw, pełnych napięcia debat i tajemnic do odkrycia. Słowem, druga Danganronpa. Jednocześnie uwagę zwraca na siebie przepiękna grafika i bardzo dobry voice acting. Myślę, że na obecnej fali popularności tego typu szalonych powieści wizualnych dzieło Dreamloop Games może osiągnąć całkiem spory sukces. I to również wśród osób, którym produkcja od Spike nie do końca podpasowała. Ja na przykład się od niej odbiłam, Inescapable zaś zaciekawiło mnie na tyle, że pewnie sprawdzę też finalną wersję.
(Liosa)
Czy city buildery robi się już na jedno kopyto? Wnioski i inne obserwacje z czerwcowego Steam Next Fest 2023
Na koniec zostawiłam sobie nieco przewrotne podsumowanie własnych wyborów podczas czerwcowego festiwalu dem na Steamie. Wyżej stwierdziłam, że nie przepadam za city builderami. Tymczasem nie tylko zrecenzowałam dla Grajmerek już kilka znanych produkcji z tego gatunku, jak podlinkowane wyżej Frostpunk czy Timberborn, ale także uwielbiam staruszki takie jak Faraon (chociaż remake średnio im wyszedł).
Podczas wspomnianego wydarzenia świetnie bawiłam się też przy SteamWorld Build, które pozwoliło mi jednocześnie budować osadę na powierzchni i kopać pod ziemią, rozbijając kolejne bloki. Od początku oferowało również dość ciekawą i oryginalną historię. Tej grze faktycznie mogę dać szansę przy pełnej premierze, gdyż przyniosła mi wiele frajdy podczas grania.
Jednakże poza nią zainstalowałam do wypróbowania co najmniej z dziesięć dem innych city i base builderów. Wśród nich znalazły się, między innymi: Bulwark: Falconeer Chronicles, Laysara: Summit Kingdom, El Dorado: The Golden City Builder, Aztecs The Last Sun czy Norland. Po uruchomieniu dem żaden jednak nie przykuł mojej uwagi. Miałam wręcz wrażenie, że każdy oferuje mi dokładnie tę samą generyczną zawartość, a twórcy kopiują od siebie nawzajem nie tylko kolejność etapów rozwoju osad, ale także czasem treści samouczków. Przez to odinstalowałam bez choćby krótkiego odpalenia kilka innych wersji próbnych builderów, które też pobierałam na ślepo… I chyba nieco zraziłam się do gatunku na dłużej.
Założymy się, że podczas jesiennej edycji festiwalu nie sprawdzę żadnej gry o budowaniu bazy?