Koty, zakonnice i przeklęte załogi – podsumowanie lutowego Steam Next Fest 2024

Następna edycja Steam Next Fest. Obrazek przedstawia logo Steam na różowym tle.

Ceny gier idą w górę, więc zapotrzebowanie na dostęp do dem przed premierą rośnie. Ograłyśmy kilka z nich podczas Steam Next Fest w lutym 2024. Sprawdźcie nasze wrażenia.

Przy obecnie regularnie drożejących grach nie można się dziwić, że dostęp do dema i ogrania fragmentu produkcji przed jej premierą stały się dla wielu graczy kluczowe. Nikt nie chce wydawać 100 złotych w błoto, a co dopiero 200 lub 300 przy większych produkcjach (a te niestety rzadziej dema udostępniają). My podzielamy to zdanie, dlatego ograłyśmy kilkanaście gier w trakcie lutowego wydarzenia Steam Next Fest i spisałyśmy to podsumowanie, by sprawdzić dla Was gry, które wejdą na rynek w 2024 roku lub później. 

Balatro

Ta niepozorna karcianka to zdecydowanie moje największe zaskoczenie podczas lutowego festiwalu. Odpaliłam ją bez większych oczekiwań, po prostu zachęcona opisem.

Muszę przyznać, że kiedy tylko zobaczyłam grafikę w samej grze, byłam o krok od wyłączenia jej. Nie do końca przemawia do mnie styl starych telewizorów i kaset VHS. Kojarzy mi się bardziej z retro horrorami aniżeli karciankami. Jednak do Balatro pasuje on idealnie, zwłaszcza w połączeniu z zapętloną, nieco hipnotyzującą muzyką.

Sama rozgrywka polega na zagrywaniu pokerowych kombinacji i zbieraniu żetonów (aka punktów). W każdej rundzie musimy pokonać tzw. blinda, by przejść dalej do boss blinda. Po ubiciu go przechodzimy na kolejny poziom, z analogicznie wyższymi progami punktów. W międzyczasie ulepszamy naszą talię w sklepie, kupujemy jokery (dające rozmaite bonusy) i dodajemy nowe karty, by zwiększyć szansę na daną rękę. 

I tak to się toczy, aż w którymś starciu wyczerpią nam się ruchy i nie uzbieramy wymaganej sumy. A przynajmniej tak było u mnie, bo nie dałam rady ukończyć gry (a próbowałam kilka razy). Nie jest prosta, ale szybko pozwala opanować zasady. I choć po Slay the Spire nie sądziłam, że to powiem względem jakiejkolwiek karcianki, to bez wątpienia zagram w pełną wersję. Sprawdźcie to demo, póki jeszcze jest, bo naprawdę warto!

(Liosa)

Bardic: A quest for love

Inna ograna przeze mnie pozycja to z kolei idealny przykład, jak NIE robić wersji demonstracyjnych. Choć do wypróbowania Bardic: A quest for love zachęcił mnie opis i zrzuty ekranu, to już samo demo niespecjalnie przekonało mnie do czekania na pełną wersję.

Produkcja opowiada o losach rodzeństwa, któremu ojciec podarował tawernę w mieście. Musi ono zatrudnić odpowiednio dużo pracowników i umiejętnie zarządzać tym miejscem tak, by nie zbankrutować. Problem z demem polega głównie na tym, że przedstawiono nam jedynie ten pierwszy aspekt rozgrywki, czyli zbieranie naszego zespołu. A przez to, że nie jest on mały (łącznie kilkanaście osób), to dla każdego członka było relatywnie mało czasu antenowego.

W rezultacie ani się z nikim nie zżyłam, ani nie miałam okazji poznać rzeczywistego gameplayu. Za miesiąc pewnie kompletnie zapomnę o tej grze – a szkoda, bo zarówno grafika, jak i rodzeństwo wypadają całkiem przyzwoicie.

(Liosa)

Be My Horde

W pierwszej chwili grę można by skojarzyć z czymś przyjaznym, przyjemnym… w końcu słowo „horda” w społeczeństwie kojarzy się z psami. Nic bardziej mylnego, bowiem z czworonożnymi futrzakami ta gra nie ma nic wspólnego.

Wcielamy się w postać nekromantki, Moriany, która rozgrywkę rozpoczyna z kilkoma małymi… przyjaciółmi, czyli pierwszymi członkami swojej hordy. Gra na pierwszy rzut oka wydaje się banalna, a zadanie gracza proste, czyli zabić jak najwięcej stworków i poszerzać swoją armię. Okazuje się jednak, że dłuższe przetrwanie wymaga skupienia i analizy własnych działań – tytuł ma swoje znaczniki czasowe i z każdą chwilą staje się coraz trudniejszy. Jest to moim zdaniem duży plus, ponieważ nie da się nudzić, a każda rozgrywka przynosi nowe pomysły i możliwości wybrnięcia z różnych sytuacji. Twórcy dali nam również drobną zapowiedź drzewka umiejętności, które wraz z postępem rozgrywki, pozwala odblokowywać coraz to nowsze udogodnienia, motywując gracza do grania jeszcze więcej.

Be My Horde mimo dość prostej grafiki przyciąga oko, a łatwa do opanowania rozgrywka łapie za serducho i nie wygląda na to, żeby miała szybko puścić…

Niestety, pierwotna data wczesnego dostępu została przesunięta z 29 lutego na czas bliżej nieokreślony, więc pozostaje nam śledzić sociale twórców z Polished Games i wyczekiwać informacji na temat premiery. Osobiście nie mogę się doczekać!

(Seviaru)

Bewitching Sinners

Na festiwalach dem zawsze w pierwszej kolejności szukam visual noveli. Tym razem trafiłam między innymi na Bewitching Sinners, które szybko powędrowało na moją listę życzeń.

Nie ma tutaj nic specjalnie odkrywczego czy zmieniającego gatunek. Możemy wybrać, czy gramy kobietą czy mężczyzną, dopasować zaimki, ale już wygląd awatara jest z góry narzucony. Palmier, bo tak nazywa się nasza postać, w dniu swoich urodzin zostaje wciągnięt_ do równoległego, magicznego świata, by tymczasowo zająć miejsce drugiej wersji Palmier, która zapadła w magiczną śpiączkę. Na papierze brzmi to zagmatwanie, ale uwierzcie, że historia naprawdę intryguje.

Bardzo spodobała mi się grafika, utrzymana w jasnych, nieraz wręcz jaskrawych barwach. Kreska również jest zaskakująco przyjemna dla oka. A co do naszych czterech opcji romansowych… Cóż, demo było zbyt krótkie, by wyrobić sobie konkretne zdanie, ale dwie z nich zdecydowanie mnie zaintrygowały.

(Liosa)

Coffee Caravan

Czy mamy na sali miłośników gier z sektora cozy? Jeżeli tak, to świetnie się składa, bo Coffee Caravan to propozycja właśnie dla nich! Choć z góry uprzedzam – śliczny wygląd i milusia mechanika to jedno, ale drobny element presji to drugie. I to nawet dobrze, bo w końcu życie w cozy grze nie może być aż takie proste, prawda?

Naszym zadaniem w Coffee Caravan jest zarządzanie własną obwoźną kawiarenką. Zaczynamy skromnie: ustawiamy kilka mebli i sprzętów i obsługujemy po jednym gościu naraz. Z czasem robi się jednak coraz trudniej: musimy podejmować strategiczne decyzje dotyczące inwestycji w nowe wyposażenie i zwiększanie oferty. Mamy też coraz więcej do roboty, a klienci nie lubią czekać na wymycie filiżanki czy zaparzenie kawy. To, ile zarobimy, zależy od jakości naszej roboty, w tym przede wszystkim naszego tempa – i to jest ten element presji, który może nie każdemu przypaść do gustu. W końcu to miała być milusia przygoda, prawda?

Ciekawym rozwiązaniem jest drzewko rozwoju naszej biznesowej kariery. Po każdym zaliczonym dniu podejmujemy decyzję, dokąd zawędrujemy ze swoimi działaniami dalej – czy nauczymy się nowego przepisu, czy wybierzemy na zakupy, czy zrobimy sobie luźniejszy dzień. Jak na tak uroczo i niepozornie wyglądającą grę, w Coffee Caravan dzieje się zdumiewająco dużo. I całość zapowiada się naprawdę doskonale!

(Klaudyna)

Copycat

Jeśli polubiliście Stray (recenzja), to Copycat zdecydowanie może Was znudzić swoim spokojnym tempem. Wcielamy się bowiem w kota, który niespodziewanie zostaje zabrany ze schroniska przez starszą, schorowaną panią. W nowym domu podsłuchujemy nagranie córki na poczcie głosowej, w którym ta martwi się i mówi, że mama przecież dopiero co wyszła ze szpitala. My zaś możemy w odpowiedzi być grzecznym (no prawie…) kotkiem i dać się miziać właścicielce lub uciekać, pokazywać pazury i psocić. 

Miłym zaskoczeniem była możliwość chodzenia po półkach, nadstawkach czy kominkach i po prostu strącanie rzeczy, które na nich stoją. To była pierwsza rzecz, jaką sprawdziłam w grze, gdy ta pozwoliła mi na swobodniejsze poruszanie się. Wydaje mi się, że zrzuciłam każdy dostępny wazon w salonie.

I o ile demo było w miarę przyjemne, to zdążyło mnie znudzić i nie zachęciło do poświęcenia tej grze więcej czasu ani tym bardziej pieniędzy. Miłośnikom kotów lub też osobom, które myślą o przygarnięciu tych zwierząt, gra ma szansę się spodobać, o ile nie oczekujecie od niej wysokiej dynamiki i oryginalności. 

(Natalia)

Crypt Custodian

Cult of the Lamb mocno podbił modę na dziwne roguelike’i. Wspominam o satanistycznych owcach dlatego, że Crypt Custodian zdaje się nieco iść w ich stronę. Mamy bowiem przed sobą roguelike’a opartego na historii kota, który trafia w kitkowe zaświaty. Aby dotrzeć do sędzi, która zdecyduje, czy nasz bohater trafi do nieba czy do czyśćca, musi najpierw pokonać kilka platform. Po drodze znajduje także miotłę i postanawia ją „pożyczyć”. Szczególnie że miotła doskonale sprawdza się w tłuczeniu wazonów! Tych będzie trzeba trochę rozbić na swej drodze, co zaważy na naszym przyszłym losie.. Okazuje się bowiem, że kocia sędzina bardzo lubiła te wazony i mimo że nasze życie na ziemi dawało nam prawo do wejścia do nieba, w napadzie złości trafiamy do czyśćca. Z miotłą w ręku i fuchą woźnego. 

A tam, klasycznie dla gatunku, spotykamy wrogów, którzy za wszelką cenę chcą się nas pozbyć. My się zaś regularnie odradzamy i walczymy z nimi ponownie…

Zabawnie, obiecująco, ale dopóki nie przejdę Hadesa, nie zamierzam kupować żadnego innego roguelike’a. Niech najpierw wymęczy mnie ten ponoć najlepszy z dostępnych.

(Natalia)

Cursed Crew

Sukces Don’t Starve i Don’t Starve Together zdecydowanie zachęcił wielu deweloperów do spróbowania szczęścia w produkcjach podobnych wizualnie i tematycznie. Gry obfitowały w multum aktywności urozmaicających przetrwanie. Niestety, demo Cursed Crew, co do którego miałam duże nadzieje, zapowiada marną podróbkę kooperacyjnego hitu. Wcielamy się bowiem w kapitana statku i… w sumie zbyt dużo nie robimy poza bieganiem po pokładzie.

Produkcja docelowo ma być roguelike’iem, ale w oferowanym urywku nie zauważyłam cech gatunku. Nie ukrywam jednak, że po 15 minutach prób zrozumienia, co właściwie tworzy loop tej gry, poddałam się i odinstalowałam ją. Nie miałam opcji wydawania rozkazów mojej załodze, a mojej podróży po morzu nie towarzyszyły żadne losowe wydarzenia, które zapowiadała mi strona Steam gry. 

W efekcie grę ze swojej listy życzeń skasowałam i raczej nie dam jej szansy po premierze.

(Natalia)

Death of the Reprobate

Death of the Reprobate to kolejna ze specyficznych gier Joe Richardsona. Autor ponownie sięga po obrazy z epoki renesansu i wykorzystuje wykonane wówczas portrety do stworzenia twarzy lub całych sylwetek postaci w grze. W ten sposób tworzy oryginalnego point and clicka z dziwnym i czasem dość kontrowersyjnym humorem. Wcielamy się w nim w ostatniego potomka niejakiego Johna, który w końcu zbliża się do końca żywota. Zanim jednak doczekamy jego ostatniego oddechu, nakazuje nam wykonanie serii dobrych uczynków. Wśród nich znajdzie się nakarmienie rozkapryszonych dzieciaków, pozornie niewinne rozmowy czy pomoc w odgonieniu gnojków puszczających kaczki na rzece tuż obok pewnego rybaka. 

A to wszystko przy akompaniamencie muzyki klasycznej i głupkowatym humorze towarzyszącym nam już od samego początku. Jeśli lubicie się uśmiechnąć do ekranu, to warto dać tej grze szansę.

(Natalia)

Duck Detective: The Secret Salami

Tytuł zdradza o tej grze wszystko, co trzeba. Wcielamy się w kaczora, który właśnie przechodzi przez problemy sercowe i finansowe. Ostatniej nocy wydał wszystko na okruchy chleba, od których jest uzależniony (i przez co też rzuciła go żona). Podejmuje więc pierwsze zlecenie, jakie dostaje i szuka wskazówek, by odkryć, kto stoi za kradzieżą… jedzenia w pewnym biurze

A przynajmniej tak się zapowiada, bo w momencie, gdy poznajemy swojego zleceniodawcę, demo się kończy. Przejście go zajmuje może 15-20 minut. Ja nie byłam po tym czasie przekonana do wydania pieniędzy na pełną grę, chociaż przyznaję, że patrzy się na nią przyjemnie. Jest po prostu ładnie narysowana. Zobaczymy jednak, co Happy Broccoli Games dowiezie w finalnej wersji pod kątem rozgrywki. 

(Natalia)

Gatekeeper

Lubię produkcje z elementami roguelike oraz science-fiction, dlatego demo gry Gatekeeper szybko wpadło mi w oko. Na początku zaczęło się naprawdę ciekawie. Dynamiczna walka, sporo ulepszeń dla umiejętności i postaci oraz całe hordy wrogów do koszenia. Tytuł (a przynajmniej mój build postaci) zaoferował mi wszystko, co najlepsze w takich produkcjach. Zwinny i przydatny dash, dobry podstawowy atak oraz silny atak alternatywny. Wybijanie w pień przeciwników naprawdę sprawiało mi jakąś przyjemność.

Nieco mniej satysfakcji dawały mi zadania w stylu „włącz totem”, „uruchom rzecz X”. Oczywiście że takie mechaniki często się pojawiają i to nic dziwnego. Jednak Gatekeeper już na poziomie wersji demonstracyjnej potrafi być bardzo powtarzalny, a przez to nudny. Oczywiście, nie chcę przekreślać tej produkcji już na starcie. To byłoby nieuczciwe. Ale przyznam szczerze, że demo gry Gatekeeper wywołało u mnie mieszane uczucia. Na szczęście twórcy mają jeszcze trochę czasu na ostatnie szlify, bo produkcja powinna zadebiutować w kwietniu tego roku.

(Wikszy)

Indika

11 bit studios ma na swoim koncie pokaźną kolekcję gier. Mimo to nasze rodzime studio nie spoczywa na laurach. Już niebawem na rynku pojawi się Thaumaturge. Natomiast na drugi kwartał tego roku zaplanowano premierę Indiki, która zapowiada się niezwykle obiecująco.

Bardzo ładna grafika od razu przyciąga wzrok, a sam klimat produkcji wydaje się poważny i ponury. Jednak twórcy, aby trochę rozładować atmosferę, postanowili dodać pikselowe elementy oraz dość niepasującą do atmosfery ścieżkę dźwiękową. To połączenie wydanie się dość oryginalne i zapadające w pamięć. Natomiast gameplay wydaje się spokojny. Najwidoczniej tytuł w głównej mierze będzie skupiać się na eksploracji i zagadkach środowiskowych, a walki będzie niewiele albo wcale. Jednak patrząc na dotychczasowy dorobek 11 bit studios, jestem bardzo optymistycznie nastawiona co do tej produkcji i być może kupię ją tuż po premierze.

(Puchatek)

Lysfanga: The Time Shift Warrior

Z pewnością większa część graczy kojarzy roguelike’a z 2020 roku stworzonego przez Supergiant Games. Ja znam i bardzo lubię ze względu na gameplay oraz klimat. Dlatego kiedy zobaczyłam grę Lysfanga: The Time Shift Warrior, to wiedziałam, że muszę w nią zagrać. Przeczucie mnie nie myliło, ponieważ te dwie produkcje są bardzo do siebie zbliżone. Przez cały czas ogrywania dema nie mogłam oprzeć się wrażeniu, iż ogrywam Hadesa. Walka była wręcz identyczna, a przeciwnicy tak samo upierdliwi. Jednak to, co wyróżnia nadchodzącą produkcję Sand Door Studio, to bardzo interesujący system powstawania kopii postaci, za każdym razem, jak skończy się czas przeznaczony na daną potyczkę. Kiedy zegar skończy odliczanie, wszystkie ruchy naszej postaci pozostają zapamiętane i w następnej pętli zostają one odtworzone, dzięki czemu my możemy zająć się innymi przeciwnikami.

Jednak Lysfanga: The Time Shift Warrior nie ma tego, za co pokochałam dzieło Supergiant Games. Chodzi mianowicie o historię opartą na greckiej mitologii, cudownie napisane postacie oraz ścieżkę dźwiękową. Niestety, ale demo nie pokazało zbyt wiele fabuły, co mnie rozczarowało. Jednak gameplay jest tak wciągający i przyjemny, że chyba mimo wszystko zakupię tę produkcję.

(Puchatek)

Mullet Mad Jack

Demo gry Mullet Mad Jack od razu kupiło mnie estetyką – oprawą jak z kolorowych lat 80. i 90. oraz klasycznych anime. Mullet Mad Jack wygląda naprawdę ładnie, a w tej szalonej oprawie jest jakaś metoda. Jednak nie samą grafiką produkcja żyje, więc muszę wspomnieć o bardzo ciekawym gameplayu. Bowiem gra rozgrywa się w roku 2090, kiedy człowiek i Internet stał się jedną, złaknioną dopaminy istotą, a światem rządzi bogata sztuczna inteligencja.

Co ciekawe, jako protagonista mamy tylko kilka sekund życia (15 na poziomie łatwym i 10 na normalnym). Uzupełniamy sekundy, zabijając kolejnych przeciwników. To sprawia, że Mullet Mad Jack wymusza na nas bardzo szybkie myślenie. Kolejne generowane losowo plansze ukończymy często w mniej niż minutę, bo nieustannie goni nas czas. A na końcu każdej lokacji uzupełnimy arsenał o kolejną szaloną broń czy absurdalną modyfikację. Gameplay zwalnia jedynie, kiedy wrzuca nas w środek walki z bossem.

Z pewnością to jedno z ciekawszych dem, w które dane mi było zagrać. Szkoda, że twórcy nie ogłosili chociaż przybliżonej daty premiery, bo już nie mogę się doczekać.

(Wikszy)

Normal Fishing

Normal Fishing ma zdecydowanie ironiczny tytuł. Okej, znajdziemy w tej grze wędkowanie, ale na pewno nie jest normalne. Bowiem szybko okazuje się, że okoliczne jezioro ma nadnaturalne właściwości. Bywa mściwe i szybko odpłaca się, gdy mieszkańcy go nie szanują, np. wylewając trujące odpadki. Dlatego coś, co zaczęło się jako gra o wędkowaniu w retro stylistyce, szybko zamienia się w Lovecraftowski horror.

W czasie dnia łowimy ryby i skarby, a wieczorem walczymy z chociażby przerośniętym, agresywnym krabem. Z początku wydawało mi się, że rozgrywka będzie niestety powtarzalna – rozmawiamy rano z żoną, kupujemy ulepszenia do łodzi, łowimy, walczymy z potworami i wracamy do domu. Na szczęście już na poziomie dema gra pokazała pazurki. Wygląda na to, że Normal Fishing połączy w sobie mnóstwo ciekawych elementów wyjętych prosto z retro produkcji. Będziemy rozwiązywać zagadki, mierzyć się z mrocznymi mocami czy testować swoją zręczność. Wszystko to w specyficznej, pikselartowej stylistyce.

Niestety nie znamy jeszcze nawet przybliżonej daty premiery.

(Wikszy)

Planetiles

Nowa propozycja twórców Harmony’s Odyssey, jednej z moich ulubionych premier 2023 roku. Mamy tutaj do czynienia z dość nietypowym city-builderem, w którym naszym zadaniem jest projektowanie kolorowych planet, a przy okazji rozwiązywanie zagadek logicznych. Im lepiej rozplanujemy układ swojej planety, tym więcej punktów i bonusów zgarniemy. Ale żeby nie było zbyt łatwo, twórcy przewidzieli dla nas także sporo niespodzianek, wyzwań i kłopotów.

Każdy z elementów do ułożenia – pola, skały, piaski, lasy – składa się z kilku „klocków”, dla których musimy znaleźć odpowiednie miejsce. Gra podrzuca nam dodatkowo punktowane wyzwania (np. ułożenie konkretnej sekwencji), ale cały czas musimy myśleć do przodu, bo gdy zabraknie nam miejsca na kolejne elementy układanki – albo musimy się poddać, albo cofnąć o kilka ruchów.

Już na etapie dema, Planetiles ma pełną kompatybilność ze Steam Deckiem, co oznacza, że już wkrótce użytkownicy różnych sprzętów będą mogli czerpać frajdę z długich, ciekawych rozgrywek. Myślę, że tytuł ten przypadnie do gustu tym graczom, którzy lubią rzucać sobie intelektualne wyzwania. Oraz tym, którzy cenią sobie wrażenia wizualne z rozgrywki. Bo, co jak co, ale warstwa graficzna Planetiles prezentuje się naprawdę prześlicznie. No i jest to propozycja z polskiego podwórka – za jej stworzenie odpowiada MythicOwl – co dla mnie stanowi dodatkowy plusik.

(Klaudyna)

PRIM

Jeśli polubiliście Rodzinę Addamsów albo serial Netfliksa o Wendy, to PRIM zapowiada się na grę dla Was. Znajdziemy w niej miks wspomnianych produkcji z mitologią grecką. Gatunkowo tytuł wpasowuje się w przygodowego point and clicka w fantastycznym klimacie. 

W rozgrywce towarzyszy nam młoda dziewczynka, której ojcem jest Śmierć we własnej osobie. Po śmierci matki nastolatka musiała zamieszkać z mrocznym kosiarzem (nie, nie tym z Simsów, ale czasem widać podobieństwa), który wyznaje szereg sztywnych zasad. Prim nie podobają się te ograniczenia i gdy kolejny raz je łamie, kończy zamknięta na klucz w pokoju ze szlabanem. Dziewczynka jest jednak sprytna i szybko znajduje sposób na ucieczkę. Jak skończy się jej przygoda? Tego dowiemy się już z pełnej wersji, której mocno wyczekuję.

(Natalia)

Rotwood

Rotwood to roguelike, w którym wcielamy się w antropomorficzne zwierzątka broniące swojego domu, czyli lasu. Jeśli kreskówkowy styl graficzny nasuwa wam skojarzenia z Don’t Starve, to dobrze trafiliście.

Tym razem studio Klei Entertainment postanowiło spróbować sił w innym gatunku. Spotkamy się tutaj z typową dla dungeon crawlerów rozgrywką. Pokonujemy poziom po poziomie, mierząc się z falami mało wymagających wrogów lub bossami. Po każdym starciu możemy ulepszyć naszą postać, wybierając między dwoma lub większą ilością wzmocnień. Nasz bohater ma także możliwość wymiany swojego ekwipunku oraz personalizacji wyglądu. Rotwood oferuje dwa tryby gry – solo lub kooperacyjny w maksymalnie czteroosobowej drużynie.

Osobiście spróbowałam na razie tylko rozgrywki dla pojedynczego gracza, ale multiplayer wydaje mi się fajną perspektywą, gdy produkcja już oficjalnie ukaże się na rynku. Hack’n’slashe są dla mnie formą relaksu, w końcu nic nie odpręża bardziej niż masowa anihilacja wrogów! Jeśli połączymy to jeszcze z uroczą grafiką, to zdecydowanie jestem zainteresowana.

(Nepti)

Spirit City: Lo-Fi Sessions

Tę pozycję ciężko nazwać stricte grą. Spirit City to raczej narzędzie do zarządzania czasem i zadaniami z jakąś tam rozgrywką, by umilić nam wypełnianie codziennych obowiązków. Tworzymy naszego awatara (jest całkiem sporo możliwości customizacji jak na demo) i umieszczamy go w jakimś miejscu w pokoju – przy oknie, biurku, kominku czy na łóżku. Wtedy siedzi on i wykonuje jakieś czynności, a my razem z nim! Możemy też posiadać jakieś magiczne zwierzątko. Na początku towarzyszy nam kot, ale w miarę korzystania z różnych opcji gry odblokowujemy kolejne z nich.

Produkcja posiada też listę rzeczy do zrobienia, czasomierz pozwalający używać techniki Pomodoro i wbudowany odtwarzacz audio, dzięki któremu możemy słuchać tytułowej muzyki Lo-Fi. Zaskoczyła mnie możliwość podłączenia się do YouTube i wybierania utworów stamtąd. A jeśli mało Wam efektów dźwiękowych, to Spirit City: Lo-Fi Sessions oferuje też możliwość dodania takich odgłosów, jak chociażby deszcz, drewno skrzypiące w kominku czy ptaki ćwierkające za oknem. Towarzyszą im odpowiednie efekty wizualne.

Nie jest to więc pozycja dla każdego, ale jeśli szukacie narzędzia do walki z prokrastynacją, to warto dać tej produkcji szansę. Ja na pewno jeszcze nie raz pouczę się przy niej niemieckiego.

(Liosa)

Touchstarved

Miałam tę visual nowelę na oku już od jakiegoś czasu. Kiedy więc pojawiła mi się w proponowanych demach podczas festiwalu, natychmiast rzuciłam się do ogrywania. I zdecydowanie było warto!

Demo było niemalże idealne: dobrze wprowadziło do świata gry, przedstawiło naszą postać i potencjalnych wybranków, a także zarysowało intrygę, z którą przyjdzie nam się zmierzyć w pełnej wersji. Tym, co ma odróżniać Touchstarved od innych gier z tego gatunku, ma być fakt, że każdy z mężczyzn ma swój mroczny sekret. Zapewne poznamy go w toku rozgrywki i zdecydujemy, czy pomożemy wybrankowi uporać się z jego demonami, czy razem z nim stoczymy się na dno.

(Liosa)

Train Valley World

Jeśli podobało Wam się Station to Station, to Train Valley World zapowiada się na coś podobnego. Osobiście jednak przy tej już wydanej grze miałam więcej zabawy niż przy opisywanym demie. Rozgrywka opiera się na budowaniu stacji kolejowych i prowadzeniu połączeń od jednej do drugiej i kolejnych tak, by zapewnić odpowiedni przepływ towarów. Czyli jeśli przy stacji A produkuje się pszenicę, przy stacji B jest młyn, a przy stacji C produkcja mąki, to musimy je połączyć torami właśnie w takiej kolejności, by zapewnić wydajny transport i tym samym sprawną produkcję. W miarę rozwoju sieci transportowej i handlowej wzbogacamy się i możemy rozbudowywać biznes.

Mimo że Station to Station uważam na tym poletku za grę lepszą, przynajmniej na podstawie ogranego dema, to Train Valley World też zapowiada się nieźle. Warto mieć tę produkcję na oku, jeśli lubicie takie niefrustrujące, sielskie tycoony.

(Natalia)

Ultros

Przyznam, że Ultros zdobyło moją sympatię już na poziomie dema. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to śliczna, interesująca oprawa graficzna. Dominują bardzo intensywne i różnorodne kolory, nadając całości jakiś pozaziemski, psychodeliczny klimat.

Budzimy się w tym niezwykłym świecie i próbujemy poznać jego tajemnice. Po drodze walczymy z różnorodnymi przeciwnikami. Co ciekawe, musimy walczyć z głową. Bowiem substancje wypadające z wrogów są bardzo przydatne i jeśli ciachamy mieczem na oślep, dostajemy niemal bezużyteczną krwawą miazgę. Z kolei inny loot nie tylko przywróci nam punkty zdrowia, ale i pomoże w rozwijaniu umiejętności. W zależności od zjedzonej przez nas substancji zwiększa się wskaźnik danego wspomnienia, za które możemy wykupić konkretną umiejętność. Myślę, że brzmi to jak całkiem ciekawa mechanika. Za to sam gameplay jest dynamiczny i satysfakcjonujący. Ta produkcja ma szansę stać się kawałem dobrej metroidvanii.

Ultros zadebiutowało już po zakończeniu festiwalu i gdyby nie to, że moja kupka wstydu wcale się nie zmniejsza, z pewnością wylądowałoby na moim koncie Steam. Ten świat zaczarował mnie już od pierwszego zagrania. A opis na Steamie sugeruje, że fabuła poruszy wątki związane ze zdrowiem psychicznym, co również brzmi bardzo interesująco. Jeśli macie okazję zagrać, koniecznie wypróbujcie.

(Wikszy)

Podsumowanie lutowego Steam Next Fest 2024

Jak widzicie, ograć udało nam się sporo. Nie da się ukryć, że dema zaostrzyły nasz apetyt na niektóre z opisanych produkcji i nie możemy doczekać się ich premier na Steamie i innych platformach.  W czerwcu zaś kolejna edycja festiwalu. Na dema jakich niewydanych jeszcze gier będziecie czyhać?

PS. Możecie także przeczytać nasze wrażenia z poprzednich edycji Steam Next Festów, np. z czerwca 2023.

Scroll to Top