Jak zwykle na Poznań Game Arena pojechała silna reprezentacja Grajmerek – przeczytajcie relację i zobaczcie, co nas grzało, a co ziębiło.
To już dla niektórych z nas trzeci albo nawet czwarty rok na PGA. Jesteśmy dzięki temu w stanie ocenić i porównać wydarzenie z poprzednimi latami i podejść do niego bez zwyczajowego podekscytowania towarzyszącego pierwszym razom. Przeczytajcie naszą relację i dowiedzcie się, co nas zachwyciło na tegorocznym Poznań Game Arena, a co nam się nie podobało.
Piąteczek jak zwykle najlepszy
Wielu ludzi jest zdania, że piątek jest najsensowniejszym dniem na PGA. Nie ma sobotnich tłumów, kolejki do gier są umiarkowane, ludzie obsługujący stoiska mają jeszcze siłę na pogadanie – same zalety! Można na spokojnie obejrzeć co ciekawsze stoiska, wyłowić interesujące fanty i zamienić dwa słowa z deweloperami.
Udało nam się między innymi prawie bez kolejki ograć demo drugiej części Kingdom Come Deliverance, a także odkryć prawdziwą perłę na Switcha i zdobyć po paczce draży Krypciarzy. Zrobiłyśmy też sobie zdjęcia na wspaniałej replice gwiezdnowojennego ścigacza. Zobaczcie, na jakich nadchodzących produkcjach zawiesiłyśmy oko.
W co grałyśmy
Oczywiście nie zabrakło dłuższych posiadówek przy komputerach i konsolach. W tym roku było zdecydowanie biedniej niż w zeszłym, jeśli chodzi o gry, które nas urzekły, ale i tak na hali indie znalazło się parę tytułów, w które grało się całkiem przyjemnie. Konsole retro też dały radę, Kasika na chwilę wróciła do wczesnego dzieciństwa. Zobaczcie zresztą sami!
Candivity
W piątek po południu okazało się, że Marqi znalazła doskonałą produkcję na Switcha, od której Kasika zdążyła się już uzależnić. Candivity na PGA było tuż przed premierą; wyszło 8 listopada i można je kupić za mniej niż 10 zł. Gra ma mobilny vibe, ale to w niczym nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Trochę też przypomina Candy Crush Saga, ale podobieństwa kończą się na tym, że w grze występują owocki, które się łączą.
W Candivity, które ma również lokalny tryb multi, jesteśmy kotkami, które biegają po kopule i wrzucają słodkości do środka. Trzeba dobrze celować, żeby łączyć ze sobą obiekty w myśl łańcucha, który szybko wchodzi do głowy: dwa cukierki to truskawka, dwie truskawki to kawałek arbuza, dwa arbuzy to… i tak dalej, i tak dalej. Trudność polega na tym, że stos nie może wyjść poza kopułę, bo to oznacza koniec gry. Kilka boostów na krzyż i mamy to! W Candivity podstawą jest prostota i zabawa z przyjaciółmi. Ta gra na pewno zostanie z nami na dłużej.
Bumpkin and Sprout
Kiedy już zmęczyły się chodzeniem od jednego głośnego pawilonu do drugiego, Marqi i Liosa postanowiły usiąść i pograć trochę w Bumpkin and Sprout. Ta urocza platformówka z miejsca kupiła je projektem otoczenia. Podczas przemierzania kolejnych lokacji widzimy mnóstwo śmieci dookoła, które jednak zgrabnie wpleciono między liście, drzewa czy inną szeroko pojętą naturę. Całości dopełniają przesłodcy główni bohaterowie. Prawdziwa uczta dla oczu.
Jak natomiast wygląda sprawa z rozgrywką? Marqi i Liosa dzielnie parły do przodu, walcząc z rozmaitymi potworkami i rozwiązując łatwe zagadki logiczne. Co prawda zdarzało im się wypaść z planszy tu i ówdzie, ale gdy jedna ginęła, druga szybko przywracała ją z powrotem dzięki specjalnym pniom. Przydało się to zwłaszcza przy pokonywaniu przeszkody w postaci… złowieszczego tostera.
Ostatecznie udało im się dobrnąć do końca dema z poczuciem satysfakcji. Po drodze pozbierały w końcu całkiem sporo śmieci i skopały tyłki wielu przeciwnikom. Jeśli nieustannie poszukujecie kolejnych gier do ogrania w kooperacji z kimś bliskim, to Bumpkin and Sprout zdecydowanie powinno znaleźć się na Waszej liście życzeń.
Who Killed John Malone?
W sobotę Kasika ustawiła się w szybko rosnącej kolejce do ciekawego point and clicka od Web2Print. Who Killed John Malone? to propozycja wyłącznie dla posiadaczy gogli VR, a twórcy chwalą się realizmem i klasyczną zagadką detektywistyczną. W rzeczywistości gra na zrzutach ekranu wygląda zdecydowanie korzystniej niż na ogrywanym przez Kasikę na PGA demie, jednak sprawa zapowiada się równie ekscytująco, co klasycznie.
Akcja toczy się w Nowym Orleanie w 1986 roku. Ktoś zamordował Johna Malone’a, radnego. Graczka lub gracz wcielają się w detektywa Nielsena, którego z ulgą wita policjant Bob Kowalsky. Będziemy zbierać wskazówki oraz rozmawiać ze świadkami i podejrzanymi, dopóki nie rozwiążemy tej sprawy. Na wielką pochwałę zasługuje voiceover tej produkcji, od razu słychać, że na tym aspekcie gry nie oszczędzano. Podkładający głos aktorzy to profesjonaliści i dialogi doskonale wprowadzają w nastrój śledztwa.
Twórcy mówili, że już w pierwszej połowie 2025 roku udostępnią demo na Steamie, będziecie mogli się wtedy sami przekonać, czy Who Killed John Malone? to produkcja dla Was.
Knights of the Cross
W sobotę uwagę Liosy przykuł tytuł schowany w rogu jednego ze stoisk. Produkcja ze Wschodu oparta na Krzyżakach Sienkiewicza? Ciekawy wybór tematyki ze strony Olive Panda Studios, nie ma co. Demo zaprezentowane podczas targów przedstawiało zarówno fabularny początek rozgrywki, jak i mechanikę walki. Krzyżacy – Knights of the Cross to turowa karcianka z ciekawym twistem. W ramach tury mamy określoną ilość energii, którą wykorzystujemy na zagrywanie kart. Pod koniec rundy możemy zostawić sobie dwie z nich na ręce, jeśli akurat wszystkich nie wykorzystaliśmy. Natomiast szczególnie przykuwa w grze uwagę korzystanie z naszych towarzyszy.
Ataki i blokowanie wykonujemy jako Zbyszko (główny bohater), jednak to, w jakiej kolejności zagramy różne karty, wpływa na umiejętność, której użyją inne postaci. Może to być zarówno prosty atak na losowego oponenta, jak i potężniejsza zdolność wymierzona w całą grupę wrogów. Aktualną kombinację zawsze możemy podejrzeć pod każdym z bohaterów.
Jeśli dodamy do tego jeszcze mechanikę obozu, misji głównych i pobocznych na mapie, zadań fabularnych dla towarzyszy, a także możliwość powrotu do walk z bossami w celu zdobycia nagród, otrzymujemy ciekawy wschodnio-zachodni miks dla fanów strategii i karcianek.
Pod kątem rozgrywki Knights of the Cross prezentuje się naprawdę nieźle, a Liosa spędziła przy demku zaskakująco dużo czasu. Jedna rzecz jednak zdecydowanie nie przypadła jej do gustu. O ile męskie postaci w demie jakoś wpasowywały się w realia Krzyżaków, o tyle kobiety wyglądają, jakby się urwały z jakiejś mangi leżącej na regale obok. Do świata rycerzy i krwawych walk niespecjalnie pasuje hojnie obdarzona bohaterka w ubraniu ledwo zakrywającym biust. Na szczęście, istnieje możliwość przełączenia się na alternatywny „zachodni” pakiet postaci. Tam wszystko wygląda o wiele bardziej spójnie tematycznie. Liosa chciałaby pochwalić za to twórców, bo to nieczęsto spotykana przy produkcjach wschodnich uprzejmość. Jeśli chcecie poczytać więcej o Krzyżakach, zapraszamy do przeczytania naszej recenzji.
Gothic Remake
Najdłuższa kolejka na PGA, którą można przyrównać do zeszłorocznej kolejki do S.T.A.L.K.E.R.-a 2. W niedzielę jednak dość szybko dotarłyśmy na targi i po 30 minutach stania Marqi udało się zasiąść przed komputerem z 20-minutowym demem. Także poświęciła swój cenny czas na wypróbowanie tej gry. Czy dobrze go spędziła?
Pokazany w demie fragment nie był zawartością gry, a jedynie przygotowaną osobną historią do ogrania na targach (bo po co spoilerować sobie treść ponad 20-letniej gry?). Oryginalnego Gothica Marqi porzuciła po jakichś dwóch godzinach, więc ma jakieś minimalne pojęcie o drewnianości gameplayu. Został on równie drewnianie odwzorowany w Remake’u od Alikimia Interactive. Jeżeli ktoś się obawia, że gra będzie jakoś ułatwiona na mainstreamowy rynek graczy, to nie ma co się martwić. Żaden quest nie prowadzi nas za rączkę, w zasadzie niby wiemy, co zrobić, ale gdzie i jak to już trzeba się naszukać.
Walka jest trudna i, jak stoi wyżej, drewniana, nieresponsywna, dziwaczna, czyli najwyraźniej idealna.
Polscy aktorzy głosowi brzmią naprawdę imponująco i nadają klimat oryginału, aż chce się ich słuchać, jacy są cudownie wredni, olewczy, traktują nas z góry, bo jesteśmy w końcu świeżakiem (bynajmniej nie z dyskontu spożywczego). Niby chcą nam pomóc, ale jeśli zginiemy, to w sumie nie jest to ich sprawa.
Nie jest to najładniejsza gra, wygląda okej, ale nie wyróżnia się i nie będziemy na niej palić pecetów. Ot, wygląda przyzwoicie na swoje czasy, żeby nie odstraszać nowych graczy. Ale oni i tak będą odstraszeni gameplayem. W przeciwieństwie do wiernych fanów serii. Ci będą zachwyceni.
Kingdom Come Deliverance II
Przygotowane na targi demo miało 20 minut, w związku z czym, mimo że wszystkie w nie grałyśmy, tak tylko Marqi przeszła tę zasadniczą część (albo po prostu najwięcej). Tylko ona pamiętała, że mimo iż łąki w grze są takie piękne i kwieciste, tak nie można się nimi nazbyt zachwycać, albowiem czas jest ograniczony.
Krótkie demo zabiera nas do chatki starszej pani Bożenki, która przygarnęła głównego bohatera i jego towarzysza do siebie, żeby zająć się ich obrażeniami, bo gdzieś tam po drodze oberwali. Od razu uczymy się, że w grze trzeba opatrywać rany, bo inaczej się wykrwawimy, jak również, że możemy jeść wrzącą zupę prosto z gara. Starsza pani informuje, że nasz towarzysz ma się słabo i musimy nazbierać ziół na lekarstwo.
Może i jakiś gość nas dźgnął mieczem, ale gdybyście zobaczyli jego! No, zobaczycie, bo jego ciało leży pod chatką Pani Bożenki. Dobra staruszka prosi, żebyśmy uprzątnęli jej podjazd, bo to obrzydliwe, że tam trup jej leży na posadzce. Zatem mamy dwa zadania: zakopać ciało na polance i zebrać roślinki.
Dlatego właśnie tak powoli wszystkie przechodziłyśmy to demo. Ta polanka była po prostu piękna. Dobra, może mamy tego trupa na ramieniu, ale wokół roślinki, kwiatuszki, drzewka – no przepięknie!
Ale skończmy zachwyty, trzeba dół wykopać. Także to robimy, robaki zajmą się resztą. A my zmierzamy na łąkę, gdzie rosną potrzebne nam kwiaty. Tu nawet Marqi, mimo dość pragmatycznego podejścia, musiała przystanąć, żeby zaciągnąć się zapachem pikselowych kwiatów – przecież były takie prawdziwe! Ale ostatecznie wszystko zebrała, poszła do Pani Bożenki. Wnet!
Panią Bożenkę odwiedzili jacyś nieproszeni goście! Wypytują o jegomościa, co leży zakopany na polance wśród tego listowia i bratków. Naszą immersję przerywa komunikat ze strony gry, że nie każdy konflikt winniśmy mieczem rozwiązywać, a najostrzejszym z naszych narzędzi jest właśnie język. Zatem Marqi wybrała pokojową drogę rozmowy i zaczęła przekonywać zbójów, że toż to pomyłka, żeśmy po jednej stronie, bracia i przyjaciele.
Oczywiście to jest demo, w którym musimy jednak tym mieczem ponawywijać, więc próba dialogu się nie udaje, tak czy siak walczymy. Starcie, jak to w Kingdom Come Deliverance, było specyficzne, chociaż wydało się łatwiejsze niż w pierwszej części. A może miecz był ostrzejszy? Kilka niezgrabnych pchnięć, a las był wolny od paru zbójów. Po pokonaniu nieszczęśników okazało się, że minęło 20 minut, więc czas opuścić te piękne lasy i wrócić do głośnych hal Targów Poznańskich. Tęsknota w sercu pozostała.
Cheese Chase
Na stoisku Trefla Liosa natknęła się na drugą (po Spy Guyu, którego recenzję znajdziecie zresztą na stronie) produkcję studia, tym razem stworzoną ekskluzywnie na konsole Nintendo Switch. The Cheese Chase to lekka i przyjemna pozycja, w której wcielamy się w dostawcę pizzy. Naszym zadaniem jest dostarczenie wszystkich zamówień do klientów, zanim skończy nam się czas. Brzmi prosto, ale diabeł tkwi w szczegółach.
Oczywiście, żeby nie było tak łatwo, musimy też uważać na różnorakie przeszkadzajki. Mowa tu o dwóch złodziejach i samochodach na ulicy – tak, możemy zostać potrąceni. Studio pokusiło się więc o element edukacyjny, bo warto najpierw spojrzeć w lewo i prawo, żeby nie musieć zaczynać od początku.
The Cheese Chase nie wydał się Liosie grą specjalnie przełomową, ale ma potencjał idealnie sprawdzić się w roli umilacza wieczoru, kiedy potrzebujemy po prostu się odstresować i odpocząć. Grafika kojarzy się bardziej z tymi znanymi z gier mobilnych, a czasami w przypadku trawy trudno było stwierdzić, gdzie nasza postać może przejść, a gdzie czeka niewidzialna ściana. Sama rozgrywka jednak jest angażująca, a momentami naprawdę trzeba się napocić, żeby zdążyć roznieść wszystkie pizze na czas. Co więcej, gra oferuje trzy tryby rozgrywki, w zależności, na jakie wyzwanie gracz lub graczka ma akurat ochotę.
Forgery Craft
Ten point and clickowy symulator wyglądał bardzo obiecująco, jednak zapał Kasiki ostudził koszmarny polski dubbing. Ten wypadał szczególnie źle w porównaniu ze świetnym aktorstwem głosowym we wspomnianym już wcześniej Who Killed John Malone? Mamy mocne podejrzenia, że w Forgery Craft dubbingiem nie zajmowali się zawodowi aktorzy.
Jednak jeśli odłożyć warstwę głosową na bok, demo wyszło dość obiecująco. Interesujący setting porozbiorowej Polski dobrze działa jako tło osobistej historii dziewczyny, która zamierza zbuntować się przeciwko opresyjnej rodzinie. Amelia pochodzi z dobrego domu, jednak jej matka nie chce, aby spełniła swoje marzenia, kształcąc się w rysunku. Dziewczyna przy pierwszej lepszej okazji postanawia więc uciec, co może się okazać zaczątkiem niezłej fabuły.
Co ciekawe, autorzy, czyli studio Empyrean, promują grę jako symulator fałszerza. Faktycznie, w demie były elementy nauki sztuki zdrapywania tuszu i podrabiania dokumentów. Mechanika wydaje się ciekawa, ale Kasika jest zdania, że będzie działać tylko w połączeniu z wciągającą fabułą. Jeszcze nie ogłoszono daty premiery, dlatego nie wiadomo, kiedy poznamy historię Amelii.
PGA nie tylko graniem stoi (w tym roku szczególnie)
Najbardziej wyróżniała się chyba strefa Fallouta, do której kolejka była spora nawet w piątek. To wszystko z powodu dopracowanego stanowiska Bethesdy. Za zdjęcia opublikowane w mediach społecznościowych można było dostać Draże Krypciarze, efekt niezwykle pomysłowej współpracy z firmą Skawa. Najdłuższa kolejka była jednak do wyrobienia sobie specjalnego identyfikatora mieszkańca krypty. Prócz tego na sporym stoisku można było pograć w piłkarzyki, cymbergaja i zrobić sobie tatuaż (prawdziwy!).
W strefie Cyberpunka, też sporej, zrobiłyśmy sobie dziary, ale wodne. Prócz tego CD Projekt RED ustawił świetną dziuplę, w której można było zrobić sobie efektowne zdjęcie. Siadałyśmy na fotelu i wkładałyśmy rękę w specjalne miejsce, a zdjęcia wychodziły, jakby podejrzanie wyglądający pan grzebał nam przy wszczepach – bardzo udany pomysł promocyjny.
Niestety jednak zabrakło kilku bardzo cenionych przez nas w poprzednich latach stoisk. Brak strefy Xboksa odczułyśmy najbardziej. W ostatnich latach oferowali dużo ciekawych gier, włącznie z przedpremierowym dostępem do wybranych produkcji. A że na kilka zapowiedzi Zielonych mamy oko, to zdecydowanie trudno nam było pogodzić się z ich nieobecnością. Strefa indyków także wydała nam się dość uboga. Kilka gier przyciągnęło naszą uwagę, ale w tym roku rekordu liczby ogranych na PGA produkcji nie pobiłyśmy.
Rozmowy o serze w grach i dziennikarstwie
Stoisko CD Action, na którym można było również spotkać dziennikarzy z ARHN.eu, było położone w świetnym miejscu, bo tuż obok przejścia z hali do hali, mijałyśmy je więc wiele razy i nie raz przystawałyśmy, żeby przejrzeć czasopisma, kupić coś, wziąć autograf czy po prostu porozmawiać.
Wpadłyśmy również na kilka spotkań i paneli, w większości prowadzonych przez Mateusza Witczaka. Tematyka w tym roku była naprawdę szeroka: od sera w grach przez Doktora Who po tłumaczenia Gwiezdnych wojen. Podobało nam się tak bardzo, że przesiedziałyśmy tam właściwie całe sobotnie popołudnie. Jedyny minus tych paneli to ich umiejscowienie – były na najgłośniejszej hali. Na szczęście trochę na uboczu, ale i tak skupienie się na tym, o czym mowa na scenie, nie było łatwe.
Szkoda, że nie było nowego dema The Alters, bo chyba wszystkie czekamy z zapartym tchem. Udało nam się chwilę pogadać z pracownikiem 11 bit studios i tylko zaostrzył nasz apetyt na tę grę. Mówił, że to opóźnienie jest naprawdę warte wyczekiwania, a my mu wierzymy, bo szykuje się nam naprawdę świetna gra. Dlatego też, przez cały wyjazd naszym hymnem było Black and White zespołu Kombi, które podśpiewywałyśmy w losowych momentach.
A obok było Game Industry Conference, ale…
Chciałybyśmy Wam o tej konferencji napisać naprawdę dużo, ale jako prasa akredytowana przez PGA dowiedziałyśmy się dosłownie na dzień przed konferencją, że na wykłady ani imprezy wstępu nie mamy. Okazało się bowiem, ponownie dzień przed konferencją, że w tym roku Game Industry Conference zaprosiło jedynie kilku wybranych dziennikarzy. PGA bardzo nas za to przepraszało, twierdząc, że sami dowiedzieli się o tym w piątek rano. Nie nam szukać winnych, niemniej całościowo wyszło nieco nieładnie. W mailu o akredytacjach miałyśmy bowiem informację zarówno o dostępie zarówno do PGA, jak i wykładów na GIC. Tymczasem mogłyśmy jedynie wejść na teren konferencji, zajrzeć na stoiska firm gamedevowych, które szukały ludzi do pracy… i koniec.
W sobotę na szczęście mogłyśmy wejść na śniadanie Women in Games Breakfast, organizowane przez GameDev Girls, w tym naszą redaktorkę naczelną, Natalię Pych. Kasice, Liosie i Mai (która też tam była, ale w roli speakerki) udało się nawet wygrać nagrody w konkursie z książkami, ubraniami i gadżetami growymi. A co najważniejsze, prawie wszystkie (bo standardowo Natalia dbała o porządek do ostatniej chwili, nawet kosztem śniadania) zjadłyśmy pyszny poczęstunek. To możemy więc uznać za taki jedyny w naszym tegorocznym doświadczeniu promyk Game Industry Conference.
Mało wszystkiego – ostateczne wrażenia z PGA
Gier było jakoś tak… mało? Co jest dziwne, bo to się nazywa Poznań GAME Arena, a nie Poznań MAŁO GIER Arena. Marqi, która ogrywa na takich wydarzeniach po kilkanaście tytułów, była zawiedziona liczbą i jakością (zresztą widzicie, że niewiele gier tutaj opisałyśmy ostatecznie). Wejściówki są naprawdę drogie, a uczestnicy nie dostają w związku z tym jakichś świetnych aktywności. Mimo tłoku nie było co robić. A bez tłoku szwendałyśmy się zagubione, bo wszystko dało się obskoczyć w piątek.
Być może to kwestia bliskich premier i tego, że niewiele jest gier, na które można czekać z niecierpliwością. Może też Międzynarodowe Targi Poznańskie przesadziły nieco z ceną stoisk, biorąc pod uwagę obecny kryzys w branży growej. Miejmy nadzieję, że za rok sytuacja na rynku się odmieni i pojawi się nie tylko stoisko Xboksa, ale też wiele ciekawych gier indie.