Odłóżmy na razie przygody Phoenixa Wrighta na bok. The Great Ace Attorney Chronicles, przedmiot niniejszej recenzji, skupia się na jego przodku, Ryunosuke Naruhodo.
Przyszła pora zakończyć pewien etap mojej recenzenckiej podróży. Oto, po długim czasie, przychodzi mi recenzować kolejną, ostatnią z tych dostępnych na współczesne platformy, część serii Ace Attorney – a konkretnie dylogię The Great Ace Attorney Chronicles. Dlatego też nie liczę tutaj spin-offu z Profesorem Laytonem, bo został wydany wyłącznie na Nintendo 3DS.
Jak już się pewnie domyślacie, The Great Ace Attorney Chronicles to pakiet dwóch gier – The Great Ace Attorney: Adventures oraz The Great Ace Attorney 2: Resolve. Obie pierwotnie pojawiły się na 3DS oraz urządzeniach z systemem Android. W 2021 roku Capcom, zapewne zachęcony sukcesami pozostałych kompilacji, zdecydował się jednak wydać je w formie dylogii także na Steama, PlayStation 4 oraz Switcha. Poza samymi produkcjami w kolekcji znajdziemy liczne materiały dodatkowe, takie jak minihistorie, grafiki koncepcyjne czy orkiestrowe aranżacje ścieżki dźwiękowej.
Burzliwe czasy, chaos w papierach
Akcja gry w The Great Ace Attorney Chronicles dzieje się w dwóch miejscach – Japonii i Anglii, choć to w tej drugiej spędzimy przeważającą ilość czasu. Cofamy się do końca japońskiego okresu Meiji i brytyjskiej ery wiktoriańskiej, czyli około stu lat przed wydarzeniami z Phoenix Wright: Ace Attorney Trilogy (recenzja). Dylogia przedstawia Kraj Kwitnącej Wiśni jako raczkującą pod względem prawnym społeczność, która dopiero wprowadza profesję obrońcy na sale sądowe. Anglia i Japonia niedawno nawiązały stosunki dyplomatyczne, co stworzyło niepowtarzalną okazję dla tych drugich, by wysyłać obiecujących młodych studentów do Londynu. Po wprawieniu się na obcych salach sądowych mieli wykorzystać zdobyte doświadczenie na usprawnienie rodzimego systemu.

Jednym z takich studentów jest Kazuma Asogi, przyjaciel głównego bohatera, Ryunosuke Naruhodo. W wyniku zawirowań fabularnych, o których nie będę tu pisać, by nie spoilerować, to ten drugi finalnie trafi na londyńskie sale sądowe i przejdzie przemianę z kompletnego laika na kompetentnego prawnika.
Rasizm w XIX-wiecznym wydaniu
Niesamowicie ciekawie prezentuje się świat wykreowany przez Capcom w tej dylogii. To ogromny powiew świeżości względem innych odsłon serii. Już samo to, jak wszystkie postaci się wypowiadają (o angielskiej lokalizacji jeszcze porozmawiamy), daje oszałamiający efekt, a gdy dodamy do tego brak nowoczesnych urządzeń i środków transportu, da się poczuć dosłownie jak w innej epoce. Możemy też zauważyć ewidentne zderzenie kulturowe między Anglikami i Japończykami. Ci pierwsi wyraźnie patrzą na drugich z góry, a niejednokrotnie podczas przygody będziemy świadkami rasizmu bądź sami go doświadczymy.
Produkcja bardzo dobrze obrazuje zarówno burzliwy czas pierwszych stosunków dyplomatycznych między Anglią i Japonią, jak i pogłębiające się rozwarstwienie społeczne w tej pierwszej. Choć XIX-wieczny Londyn był w pewnym sensie symbolem nowoczesności, to zaledwie garstce wybranych żyło się tam dobrze albo chociaż godnie.

Oczywiście, szukanie prawdy dalej gra w historii pierwsze skrzypce, ale przy okazji The Great Ace Attorney Chronicles twórcy pokusili się o przemycenie wielu innych, charakterystycznych dla epoki wątków. Poza wspomnianym zderzeniem kulturowym i wynikającym z niego rasizmem zobaczymy również nieco zacofane standardy XIX-wiecznej Japonii. Mówię tu chociażby o fakcie, że na ich sale sądowe nie były dopuszczane kobiety (no chyba że jako oskarżone). Mam wrażenie, że także dlatego tak zachwyciła mnie ta gra – poza zwyczajowym motywem prawdy mamy tutaj ukazanie wszechobecnej niesprawiedliwości i ignorancji wobec tego, co obce.
Prawnik z przypadku… a może z wyboru?
Powróćmy jednak do naszego (jeszcze) niekompetentnego Rynuosuke. Przodek Phoenixa w pierwszej sprawie, służącej za samouczek, sam zasiada na ławie oskarżonych i musi dowieść swojej niewinności. Towarzyszy mu wspomniany wyżej przyjaciel, Kazuma Asogi, i to on tłumaczy nam podstawowe mechaniki, takie jak prezentowanie dowodów czy przesłuchiwanie świadków.

Nie da się ukryć, że na początku Ryu nie prezentuje się zbyt imponująco. Bardzo się stresuje, ledwo łączy fakty i ciężko uwierzyć, że wyjdzie z tej walki zwycięsko. Jednak genetyki się nie przeskoczy i ostatecznie odkrywa w sobie smykałkę do prawnikowania.
Jeśli chodzi o rozprawy sądowe, to te w londyńskim The Old Bailey bardzo różnią się od tych, które znamy z innych odsłon serii. Największą zmianą jest bez wątpienia dodanie ławy przysięgłych. Sześciu jurorów głosuje nad winą oskarżonego, wrzucając płonące sztylety na jedną z dwóch szal. W każdym momencie mogą zmienić swoją decyzję, jednak gdy cała szóstka zdecyduje o tym, że nasz klient lub klientka są winni, musimy przeprowadzić tzw. Summation Examination. Przypomina to zwyczajne przesłuchanie obrony, a Ryunosuke wykazuje w nim błędy w rozumowaniu jurorów – czyli po naszemu – szuka sprzeczności między dwiema lub więcej opiniami. Naruhodo robi to tak długo, aż przynajmniej jedna osoba wycofa swój głos. Wtedy wracamy do normalnego procesu, co pozwala nam na dokopanie się do prawdy.
Również przesłuchania świadków różnią się od tych, które do tej pory mieliśmy w serii. Przede wszystkim zeznawać może jednocześnie więcej osób, co często pozwala nam wyciągać dodatkowe informacje, gdy widzimy, że dany świadek w jakiś sposób reaguje na słowa innego. Trzeba więc być czujnym, choć raczej ciężko to przeoczyć – poza odpowiednią ikoną wykrzyknika, towarzyszy temu charakterystyczny dźwięk.
Gdzie są przyjaciele moi?
Czym byłoby Ace Attorney bez plejady barwnych postaci? A tych w The Great Ace Attorney Chronicles nie brakuje. Poza samym Ryunosuke Naruhodo podczas przygody często zobaczymy Susato Mikotobę, jego asystentkę na londyńskich salach sądowych. Ma 16 lat (stary dobry Capcom…), choć jest zdecydowanie dojrzalsza i mądrzejsza, niż mógłby sugerować jej wiek. Dużą rolę w historii odegra także Kazuma Asogi, choć tutaj sytuacja jest bardziej skomplikowana – i tyle będzie Wam musiało wystarczyć.

W Londynie spotkamy przede wszystkim dwie postaci, które wielokrotnie wesprą Ryunosuke i Susato – Herlocka Sholmesa i jego asystentkę, Iris Wilson. Pierwszy jest ewidentnie inspirowany, a jakże, Sherlockiem Holmesem. Zdążył sobie wyrobić sporą renomę, choć Ryu początkowo niespecjalnie chce z nim współpracować. Iris to natomiast 10-letnia, wyjątkowo uzdolniona dziewczynka, adoptowana przez Sholmesa i nieznająca swoich prawdziwych rodziców.

Muszę tu zaznaczyć, że praktycznie wszystkie postaci w tej dylogii są napisane fenomenalnie. Nawet osoby spotykane tylko w ramach jednej sprawy mają wyraźnie zarysowane motywacje i własne charaktery. Obok większości z nich nie da się przejść obojętnie, a złole absolutnie nie są czarno-biali. Ba, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że ze sporą częścią z nich da się w pewnym stopniu utożsamić. Ace Attorney słynie już z kreatywności pod tym kątem, nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że w tym przypadku Capcom wszedł na wyżyny swoich możliwości.
Zaplątani w dedukcyjnym tańcu
Badanie miejsc zbrodni i zbieranie poszlak w dużej mierze przypomina to, co znamy już z innych gier Ace Attorney. Chodzimy od jednej lokacji do drugiej, przesłuchujemy postaci i stopniowo uzbrajamy się w kolejne dowody do wykorzystania na sali sądowej. Jest jednak jedna, zupełnie nowa mechanika – taniec dedukcyjny (ang. dance of deduction).

Podczas tego fragmentu rozgrywki możemy podziwiać talent Herlocka Sholmesa do łączenia poszlak i dochodzenia do rozmaitych wniosków. Niestety w przypadku tego ekscentrycznego geniusza nie wszystkie konkluzje są poprawne i to na barkach Ryunosuke (choć raz pojawi się inny partner) spoczywa naprowadzenie detektywa na właściwe tory. Podczas trwania tego dedukcyjnego tańca Ryu i Sholmes dynamicznie ruszają się po pomieszczeniu, a ten pierwszy albo dopełnia obserwacje detektywa, albo wprost je poprawia, umożliwiając mu odpowiednie przerobienie dedukcji.
Japoński, cóż za nieporęczny język – angielski to przyszłość!
Powyższe słowa to parafraza tego, co wypowiada jedna z postaci na początku rozgrywki. Spragniona uznania wśród nowo poznanej Anglii Japonia chciała czasami aż za bardzo się przypodobać. Chociaż obserwując po raz kolejny świetną robotę ekipy lokalizacyjnej, można się zastanowić, jak często sami mieli podobne odczucia. Tym razem, poza samym przełożeniem gry z japońskiego, tłumacze i tłumaczki musieli też wziąć pod uwagę aspekty kulturowe. Dzięki ich ciężkiej pracy możemy cieszyć się brytyjskim angielskim z epoki wiktoriańskiej. Różni się przez to diametralnie od pozostałych recenzowanych przeze mnie produkcji, gdzie używano amerykańskiego angielskiego.

Ciekawie czyta się różne ciekawostki z procesu tłumaczenia The Great Ace Attorney Chronicles. Jak mówiła sama Janet Hsu, czyli szefowa ekipy lokalizacyjnej, zbierała słowniki z końca XIX i początku XX wieku. Jednocześnie zespół miał z tyłu głowy, że oryginalnie produkcje używają nieco „uwspółcześnionej” wersji japońskiego z ery Meiji, i to samo starali się odwzorować w zlokalizowanej już wersji.
Tradycyjnie musieli też pozmieniać liczne imiona postaci, by zachować ich humorystyczny wydźwięk. Najbardziej widoczną zmianą jest przemianowanie Sherlocka Holmesa i Watsona na Herlocka Sholmesa i Iris Wilson, choć to wymusiły kwestie prawne. Rezultat jest naprawdę imponujący – po raz kolejny popkulturowe nawiązania wręcz wylewają się z ekranu.
Audiowizualny majstersztyk
Nie byłaby to recenzja gry z serii Ace Attorney, gdybym nie wspomniała o fenomenalnej muzyce. I rzeczywiście muszę przyznać, że ścieżka dźwiękowa z The Great Ace Attorney Chronicles jest moją ulubioną. Hiromitsu Maeba, Yoshiya Terayama, a w szczególności Yasumasa Kitagawa wyjątkowo popisali się przy niej swoimi umiejętnościami. Z racji zupełnie innego miejsca i czasu akcji znacząco wyróżnia się na tle pozostałych soundtracków.
Słuchając utworów towarzyszących nam podczas przemierzania XIX-wiecznego Londynu, od razu możemy poczuć ten klimat pochmurnego, szarego miasta. Jednak na szczególną uwagę zasługują motywy poszczególnych postaci. Pasują jak ulał, a już utwór Kazumy to totalne mistrzostwo. Idealnie podkreśla jego japońskie pochodzenie, ambicję i honorowy kodeks, którym się kieruje. Zawsze, kiedy go słucham (a cała ścieżka dźwiękowa dalej często gości w moich głośnikach), mam gęsią skórkę. Poza tym na uwagę zasługuje motyw sprzeciwu Ryunosuke, ale to już standard, że najważniejsze kawałki są świetnie dopasowane do postaci.

Graficznie produkcja również prezentuje się pięknie. Modele postaci są wystylizowane tak, by oddać jednocześnie ich charakter i ducha XIX-wiecznych Anglii oraz Japonii. Lord Stronghart budzi respekt, Susato to chodzące wcielenie „yamato nadeshiko” (idealnej Japonki), a Sholmes… jest ekscentrycznym detektywem wyprzedzającym swoją epokę. Również projekty lokacji zrobiły na mnie spore wrażenie z racji przywiązania do szczegółów i tego, jak bardzo wyróżniają się na tle dobrze znanej Japanifornii. Dość powiedzieć, że w Londynie znajdziemy zarówno okazałe posiadłości bogaczy, jak i ledwo stojące kamienice z zamurowanymi oknami po wprowadzeniu absurdalnego podatku od światła dziennego (i jest to oparte na faktach!).
Nie wrócisz z tej podróży taki sam – finalne wrażenia z The Great Ace Attorney Chronicles
Chociaż kocham całą serię Ace Attorney, to ta dylogia zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu. Za sprawą powrotu do przeszłości przyniosła marce spore odświeżenie. Ukazała też, że motywy takie jak dążenie do prawdy, przyjaźń i poczucie obowiązku są ponadczasowe. Gwarantuję, że podczas tej dwuczęściowej podróży wielokrotnie się wzruszycie, zaskoczycie kolejnym zwrotem akcji czy wkurzycie na machinacje dużych graczy. Przede wszystkim jednak będziecie się świetnie bawić.

Jeśli macie możliwość, to ograjcie tę produkcję na Switchu. Jak już mówiłam przy okazji recenzji Apollo Justice: Ace Attorney Trilogy, sterowanie najlepiej wypada właśnie na tej konsoli. I nie zapomnijcie zajrzeć do galerii, gdzie znajdziecie mnóstwo dodatkowej zawartości. Szczególnie polecam orkiestrowe aranżacje ścieżki dźwiękowej – soundtrack w tym wydaniu jest po prostu fenomenalny!
Podobnie jak w przypadku Ace Attorney Investigations Collection (recenzja), Capcom udowodnił, że nie potrzeba Phoenixa Wrighta, by stworzyć wciągający tytuł. Kto wie, może następna gra z serii skupi się właśnie na Ryunosuke… Wiemy przecież, że Ace Attorney trylogiami stoi. Tego właśnie sobie i Wam życzę.